czwartek, 30 października 2014

Maseczka oczyszczająca Yves Rocher Sebo Vegetal

Dziś nareszcie nastał ten dzień, kiedy jadę do domu i to na całe cztery dni! :) Nie wiem, czy w tym czasie uda mi się dla Was pisać, ale postaram się, by nie było pusto. Na pewno jutro odpowiem na Wasze komentarze. Póki co zapraszam Was na recenzję maseczki oczyszczającej Sebo Vegetal z Yves Rocher.
Opakowania całej linii są bardzo ładne, zielone. Plastikowa tubka mieści 75ml i w sklepie internetowym kosztuje w cenie regularnej 39,00pln (obecnie za 26,90pln).
Całość prezentuje się solidnie, równocześnie elastyczny plastik pozwala na wydobycie maseczki do niemal ostatniej "kropli".
Zamknięcie jest szczelne, ale dzięki wygodnemu wgłębieniu tubkę możemy otworzyć nawet mokrymi rękami. Produkt wydobywamy przez niewielki otwór.
Maseczka jest jasnobeżowa, o kremowej konsystencji. Łatwo rozprowadza się ją na twarzy, nie potrzeba do tego celu dużej ilości. Dzięki temu wydajność staje się plusem.
Informacje od producenta:
Z kosmetykami Yves Rocher nigdy nie miałam większej styczności. Jednak ta linia wydawała się być idealna dla mnie, cieszyłam się gdy w moje ręce wpadła recenzowana dziś maseczka. Uwielbiam tego typu produkty, choć nigdy nie mogę się zmusić do systematyczności w stosowaniu. Tu akurat udało mi się zmobilizować do używania 2 razy w tygodniu. Robię wszystko według zaleceń producenta. Maseczka nie zasycha, a jakby zastyga. Dzięki temu nie czuć żadnego ściągnięcia skóry. Minusem jest duszący, mocno alkoholowy zapach.. I niestety w przypadku przerwania ciągłości naskórka, te miejsca mogą lekko piec. Maseczkę dość łatwo się zmywa (w porównaniu np. do glinek), nie uczuliła mnie w żaden sposób ani nie podrażniła. Nie przyczyniła się ona na dłuższą metę do polepszenia stanu cery, ale też go nie pogorszyła. Lubiłam używać jej przed jakimś wyjściem, ponieważ wyraźnie wygładza i oczyszcza skórę, zwęża "pory". Oprócz tego delikatnie rozjaśnia, twarz wygląda po prostu lepiej, a przy tym nie jest wysuszona. 
Podsumowując, nie wiem, czy kupiłabym maseczkę jeszcze raz w cenie regularnej. Jest dobra, ale nie świetna, ma swoje wady. Być może za dwa razy niższą kwotę bym się skusiła :).

niedziela, 26 października 2014

Lambre pomadka do ust Exclusive Colour

Każdy kto mnie zna wie doskonale, że jestem zdeklarowaną szminkomaniaczką i nawet się tego nie wypieram :). Co prawda staram opanowywać swoją obsesję, jednak mimo wszystko często sięgam po coś nowego. Dziś na tapetę bierzemy pomadkę do ust Exclusive Colour z Lambre.
Bardzo podoba mi się opakowanie, w całym moim zbiorze zdecydowanie wyróżnia się eleganckim wyglądem, choć wykonane jest z plastiku. Nie ma problemów z otwieraniem, ale zamknięcie jest szczelne. sklepie internetowym cena wynosi 19,90pln, do wyboru mamy 18 odcieni o różnych wykończeniach.
Odcień №3- KWIAT PIWONII (półmatowa)- polecany szatynkom, szczególnie o jasnoniebieskich, szarych i zielonych oczach, o średnim nasyceniu blond i kobietom o ciemnych włosach z popielatym odcieniem. Pasuje również do brunetek o jasnych oczach.
Nowa pomadka do ust EXCLUSIVE COLOUR jest opracowana z wykorzystaniem najnowszych w tej dziedzinie technik i zapewnia nie tylko efektowny, modny makijaż, ale i dodatkową pielęgnację – nieustającą opiekę skóry ust.
Paleta kolorów EXCLUSIVE COLOUR składa się z 18 modnych odcieni, w jej skład wchodzą pomadki o różnej teksturze: matowej, perłowej i ze świecącymi drobinkami perłowymi.
Jak widzicie, zdecydowałam się na odcień 03 o wykończeniu półmatowym. Sugerowałam się oczywiście zdjęciami na stronie producenta i oczekiwałam tego:
A dostałam to..:
Duża różnica, prawda? Myślałam, że to będzie zgaszony fiolet, okazał się on jednak dość jasnym różem. Kolor jest ładny, ale nie tego oczekiwałam, podobnych róży mam mnóstwo.. wielka szkoda.
Nie wiem też, czy jest to wykończenie półmatowe, pomadka zawiera mnóstwo rozświetlających drobinek. Ładnie nabłyszcza usta, nie wysusza ich i rozprowadza się bez problemu. Jest półtransparentna, nadaje delikatny kolor i nie widać przez to ewentualnych niedociągnięć przy malowaniu, co może być dla niektórych plusem. Ogólnie sprawuje się dobrze, nie podkreśla suchych skórek, ładnie wygląda na ustach. Dość szybko się "zjada", po 2 godzinach już jej nie widać. Nie mam na co narzekać, ale pozostaje lekkie niezadowolenie, bo po zdjęciach i opisie oczekiwałam czegoś innego :).
Pomadkę mogliście zobaczyć w tym makijażu.

piątek, 24 października 2014

Mythos bio-fluid nawilżający do twarzy skóra mieszana/tłusta

Dni mijają niesamowicie szybko. Dłużyły się przy braku internetu, ale.. teraz wszystko wraca do normy :). Aby odpokutować ostatnią, ponad tygodniową nieobecność przychodzę do Was z kolejną recenzją! Dziś o bio-fluidzie nawilżającym do twarzy skóra mieszana/tłusta z Mythos.
Zacznę od tego, że od początku niesamowicie spodobało mi się opakowanie. Jest proste, ładne i bardzo wygodne, solidne. Wykonane z plastiku, mieści 50ml produktu. Jedyną wadą jest to, że nie możemy kontrolować w nim zużycia.
Kolejna pochwała należy się za bardzo higieniczną i sprawnie działającą pompkę. Bez problemu można wydobyć pożądaną ilość kosmetyku.
Produkt jest biały, pachnie delikatnie oliwkowo. Konsystencja należy do tych rzadszych i bardzo lekkich, jest taka trochę "śliska" i według mnie jest to dość nieprzyjemne. 
Informacje od producenta:
SUBSTANCJE AKTYWNE: BIO: masło oliwkowe, mirt, łubin, słonecznik, jojoba, granat, soja, masło shea, gliceryna

DZIAŁANIE: 24h, naturalnie nawilżający, odżywiający, regulujący natłuszczanie, zapobiega świeceniu skóry.
Bio-fluid to nic innego jak lekki krem nawilżający, a przynajmniej w moim odczuciu takie ma działanie. Rozsmarowuje się dobrze, ale przez wspomnianą wcześniej "śliską" konsystencję ciężko wyczuć kiedy przestać masować. Zazwyczaj rozprowadzam go równomiernie i czekam aż sam się wchłonie, co dzieje się po kilku minutach. Zapach dość szybko się ulatnia. Jestem bardzo zadowolona z działania przy stosowaniu raz, czasami nawet dwa razy dziennie. Po całkowitym wchłonięciu skóra pozostaje miękka, wygładzona, nawilżona i sprężysta. Bio-fluid nadaje się pod makijaż. Tego właśnie oczekuję od lekkich kremów nawilżających dla cery tłustej :). Nie powoduje większego przetłuszczania, ale też nie ogranicza wydzielania sebum- ta obietnica nie została spełniona. Na dłuższą metę poprawia nawilżenie skóry i jest dobrą deską ratunkową przy lekkim wysuszeniu (tak, zdarza się to nawet "tłuściochom"!). Produkt kosztuje w cenie regularnej 57,00pln, ale wystarcza naprawdę na długi czas :).

środa, 22 października 2014

Makijaż okazjonalny Patrycji

Z racji później godziny, uraczę Was dziś bardzo krótkim, makijażowym wpisem :). Właściwe same zdjęcia efektu, jaki udało mi się uzyskać na mojej przepięknej siostrze Pati! Uwielbiam na niej eksperymentować i zapewne jeszcze nie raz pokażę owoce naszej współpracy.
Miało być coś kolorowego, niecodziennego, a mimo wszystko zgrało się to z Jej urodą.
Jak Wam się podoba?

wtorek, 21 października 2014

Maseczka oczyszczająco-nawilżająca Under Twenty

Nareszcie jestem! Jak mi tego brakowało.. Oczywiście muszę się wytłumaczyć z nieobecności na blogu, której wręcz nie mogłam znieść. W moim mieszkaniu remont zbliża się ku końcowi, ale żeby było ciekawiej, przez przypadek odłączono nam internet.. Przez ten tydzień dosłownie nie wiedziałam co z sobą zrobić, ale przynajmniej już wiem, jak bardzo jestem od niego uzależniona :).
Dziś na rozruszanie (mam nadzieję, że nie wypadłam z wprawy!) szybka i przyjemna  recenzja maseczki oczyszczająco-nawilżającej 2 kroki w walce z trądzikiem od Under Twenty.
Kolorowa saszetka podzielona jest na dwie części, po 6ml każda. Opakowanie łatwo otwiera się nawet mokrymi rękami, starczy nam na jednorazowe użycie. Kosz takiej przyjemności to ok. 4,00pln.
Informacje od producenta:
A teraz krótko i na temat o działaniu. Po pierwsze, bardzo podoba mi się idea tego kosmetyku: oczyszczanie + nawilżanie. Wreszcie ktoś pomyślał, zamiast wciskać kity, że cerę tłustą i trądzikową trzeba tylko wysuszać! Krok pierwszy, czyli glinkowa maseczka jest treściwa, dobrze się rozsmarowuje i wystarcza na pokrycie skóry twarzy cienką warstwą. Według zaleceń producenta, po 10 minutach zmyłam całość. Skóra została oczyszczona, pory lekko zwężone, choć nie było to tak spektakularne jak się spodziewałam. Widoczny był delikatny efekt rozjaśnienia i odświeżenia, przy czym nie wystąpiło żadne ściągnięcie, wysuszenie. Maseczka nawilżająca jest biała, rzadsza i wystarcza na nałożenie naprawdę grubej warstwy. U mnie nie wchłonęła się ona całkowicie, resztki usunęłam chusteczką. Skóra została nawilżona, wygładzona, była bardzo miękka i elastyczna. Żaden z kroków mnie nie podrażnił, nie uczulił. Na podsumowanie napiszę, że jestem dość zadowolona z działania, ale zdecydowanie wolę używać naturalnych glinek.

sobota, 11 października 2014

Glamour Eyeliner Lambre

Eyeliner to kosmetyk, którego nie używam na co dzień. Towarzyszy mi za to przy prawie każdym "wyjściowym" makijażu, dodaje spojrzeniu wyrazu. Zazwyczaj sięgam po wersje w kałamarzu, moim ulubieńcem jest ten z Wibo. Czasem używam żelowego eyelinera, a najrzadziej wersji w pisaku. Ostatnio się to trochę zmieniło ze względu na pewnego gagatka, jakim jest Glamour Eyeliner z Lambre.
Tak jak widać na zdjęciach, produkt jest w formie pisaka. Napisy się nie ścierają, a na opakowaniu jest specjalny fragment jakby "antypoślizgowy", dzięki czemu wygodnie trzyma się je w ręce. Kosmetyk kosztuje 25,00pln i niestety jest raczej słabo dostępny, najlepszy sposób to chyba sklep internetowy.
Skład:
Jeśli już używam eyelinerów w pisaku, to największą uwagę zwracam na końcówkę. Ta jest idealna! Cieniutka, lekko elastyczna i niezwykle precyzyjna. 
Przejdźmy do zastosowania. Po pierwsze, eyeliner jest prawdziwie czarny, a nie wyblakły czy matowy. Nie blednie także w ciągu dnia. Precyzyjna końcówka pociąga za sobą kolejne plusy, jakimi są dokładność i wygoda malowania. Przy pomocy tego produktu jestem w stanie wyczarować zarówno cieniutką linię, jak i grubą, wywiniętą kreskę. Przyznam też, że na początku musiałam się nauczyć jak pracować z takim eyelinerem, ponieważ wersji w pisaku już dawno nie stosowałam. Na pewno nie należy używać jedynie końcowej części, bo wtedy po zrobieniu jednej kreski tusz przestanie do niej dopływać i robi się problem. Przykładam do powieki całą powierzchnię, a końcówką robię precyzyjne i ostre zakończenie. Wtedy jest idealnie! Eyeliner trzymam w pozycji poziomej i w ten sposób później najlepiej mi się go używa. Po ponad miesiącu używania jeszcze nie stracił na intensywności, nie wysechł. Tak naprawdę jedyny minus jakiego się dopatrzyłam to trwałość bez bazy. Wtedy już po krótkim czasie się rozmazuje i odbija. Natomiast na bazie wszystko jest w porządku, wytrzymuje aż do demakijażu. Poza tym defektem to chyba najlepszy eyeliner w pisaku jakiego miałam okazję używać!
Produkt mogliście zobaczyć w tym makijażu.

piątek, 10 października 2014

Bio tonik do twarzy Mythos

Do niedawna greckie kosmetyki Mythos były dla mnie zagadką. Do tej pory nie znam ich wszystkich, ale o niektórych wyrobiłam sobie zdanie i myślę, że są fajną alternatywą dla drogeryjnych kosmetyków. Dziś kilka słów o bio toniku do twarzy.
Opakowanie jest wykonane z mocnego plastiku, przeżyło z powodzeniem kilka podróży. Mieści 200ml produktu i ma szatę graficzną typową dla marki.
Po naciśnięciu górnej części naszym oczom ukazuje się niewielki otwór- to właśnie przez niego wydobywamy zawartość. Na początku miałam pewne obawy, na szczęście okazało się to wygodną metodą, nic nie cieknie po bokach.
Informacje od producenta:
Jak widać po etykietach, producent nie pisze o kosmetyku zbyt wiele, ale cieszy mnie to, że nie obiecuje cudów. Sam tonik jest bezbarwny jak woda, a delikatnego zapachu prawie nie czuć. Zadowala mnie jego wydajność (ok. 2 miesiące przy użytku dwa razy dziennie). Jak sprawdza się na mojej tłustej skórze? Myślę, że nie ma co się wiele rozwodzić nad tonikiem, ponieważ pełni on funkcję tonizującą i przygotowującą na nałożenie produktów z substancjami aktywnymi. W tej roli sprawdza się bardzo dobrze. Dodatkowo odświeża, doczyszcza i bardzo delikatnie nawilża. Na pewno nie ma właściwości wysuszających, więc posiadaczki cer suchych nie powinny się obawiać. Jest łagodny, w żaden sposób mnie nie podrażnił. Nie pozostawia po sobie żadnej powłoki, wchłania się dość szybko. Z czystym sumieniem mogę go polecić, ale.. No właśnie- to tylko tonik, który działa u mnie tak samo dobrze jak niektóre trzy razy tańsze tego typu produkty. Wiem jednak, że jest to BIO tonik i za coś lepszego płaci się więcej. Jeśli jesteście zainteresowani to możecie go dostać w cenie ok. 34,00pln m.in. tutaj.

niedziela, 5 października 2014

Lambre Satin Trio Eye Shadows

Moja mniejsza aktywność na blogu spowodowana jest ciągłym urządzaniem się i męczącym remontem.. Miał zakończyć się on dawno temu, ale niestety jest jak jest i nadal nie mam kuchni (a właściwie to mam, w stanie surowym) :\. Mam nadzieję, że już za (maksymalnie) tydzień wszystko wróci do normalności, choć na nic się nie nastawiam po ostatnich rozczarowaniach. Dla osłody nowy post :).
Uwielbiam cienie do powiek. To produkty, których jak dla mnie nigdy dość, choćby to miał być dziesiąty z kolei brąz w kolekcji. Dziś chciałabym przedstawić cienie, które nie każdy polubi. A dlaczego? O tym dalej. Mowa o potrójnych, satynowych cieniach do powiek Lambre.
Opakowanie jest plastikowe i prezentuje się całkiem ładnie. Skrywa się w kartoniku z najpotrzebniejszymi informacjami. Cena katalogowa wynosi 24,00pln.
Zamknięcie jest szczelne, porządnie wykonane. Po zatrzaśnięciu nie ma szans na przypadkowe otworzenie, więc cienie doskonale nadają się na podróże. Opakowanie wyposażone jest również w lusterko i pacynkę. Od biedy można by się nimi posłużyć, jednak ze względów oczywistych, na co dzień raczej po nie nie sięgam :).
Informacje od producenta:
Atłasowe (satynowe) cienie są propozycją pośrednią pomiędzy cieniami matowymi i perłowymi. Idealnie nadają się do każdej karnacji, a tekstura cieni zapewnia efektywność tworzenia makijażu w każdym wieku. Paleta kolorów cieni trio jest zbudowana na podstawie panujących w tym sezonie trendów, jak również z uwzględnieniem typów urody kobiecej. Każdy z kompletów Cieni Trio składa się z 3 odcieni, uzupełniających się nawzajem, tworzących optymalnie skomponowany zestaw do szybkiego tworzenia, zarówno współczesnego, jak i klasycznego makijażu. Wszystkie odcienie w obrębie jednego kompletu są dobrane w taki sposób, by poprzez różnorodne ich mieszanie była możliwość tworzenia półtonów. Nowa kolekcja cieni do powiek składa się z 14 kompletów o różnorodnej palecie kolorów.
Posiadam wersję #T11, kolory opisane są jako: cielisty/beżowo-różowa perła/brzoskwinia.
Właściwie opisując odcienie, mogłabym się podpisać pod słowami producenta. Cienie są rzeczywiście satynowe, miękkie i z łatwością się je nakłada. Nie mają tendencji do osypywania. Łatwo przyczepiają się do powieki i blendują. Jednak podczas nakładania i rozcierania tracą trochę na intensywności. Muszę wspomnieć o rzeczy, która dla jednych będzie plusem, dla innych minusem- cieniami nie można sobie zrobić krzywdy, bezproblemowo przechodzą jeden w drugi, ponieważ po nałożeniu są do siebie bardzo podobne, niemal identyczne. Jedne jaśniejsze, inne ciut ciemniejsze, ale kolorystycznie prawie się nie różnią (chodzi o efekt na powiece). To cienie typowo dzienne, delikatne w kolorze, ale mocno rozświetlające i powiększające oko. Jednak nie są napchane brokatem, dają wykończenie tafli. Zawsze wszystkich cieni (bez wyjątku) używam na bazę i w tym przypadku nie było problemu z trwałością- cały dzień/cała noc w zależności od okazji, aż do demakijażu.
Jeśli jesteście zainteresowani, to TUTAJ pokazywałam makijaż krok po kroku przy użyciu tych potrójnych cieni.