piątek, 11 listopada 2016

Jesienny makijaż- twarz krok po kroku

Cześć! Jako, że dawno nie było.. Dzisiaj makijaż :). Oczko pokażę od razu, twarz krok po kroku. Dokładnie tak maluję ją na co dzień w sezonie jesienno-zimowym. Tak więc.. dziś więcej zdjęć niż tekstu!
Jeśli chodzi o oczy, tutaj nie będzie nic odkrywczego. Znane i lubiane przeze mnie produkty- baza pod cienie Eyeshadow Keeper Inglot, cień do powiek AMC Inglot nr 24 (przepiękny efekt folii!), cień Freedom System Inglot nr 450, paleta cieni Nude Dude z The Balm (w tym mój ukochany- feisty), eyeliner w żelu AMC Inglot nr 77, genialny tusz do rzęs Eyes to Kill Classico z Armaniego oraz sztuczne rzęsy z Born Pretty Store. Tak maluję się na różne okazje, czasem do pracy. Nie jest to jednak look codzienny, więc pokażę bardziej "stałą" część mojego makijażu, czyli przygotowanie twarzy. Tym bardziej, że mam przyjemność testować makijażowe nowości marki Lirene. Na początek nakładam bazę matującą No Pores (zdjęcie wyżej- na buzi wyłącznie krem nawilżający i wspomniana baza). Wyrównuje ona strukturę skóry, wygładza ją, zmniejsza widoczność porów.
___________________________________________________________

Na tak przygotowaną twarz nakładam podkład Perfect Tone w odcieniu 110, korektor Be Perfect oraz puder sypki City Matt. W ten sposób wyrównuję koloryt i przykrywam niedoskonałości.
___________________________________________________________

Następnie zabieram się za konturowanie. Jesień i zima kojarzą mi się z ponurymi dniami i brakiem słońca. Nakładam więc róż i bronzer Lirene, ale w niewielkiej ilości. Wykonuję jedynie delikatne konturowanie. Bardziej skupiam się na rozświetleniu (rozświetlacz Lirene), aby trochę ożywić buzię i dodać jej blasku. Produkt ląduje nie tylko na szczytach kości policzkowych, ale też pod oczami, na środku czoła, brodzie, łuku Kupidyna, nosie, pod łukiem brwiowym. W tym właśnie sezonie stawiam na mocne rozświetlenie, odbicie światła, nie na przyciemnianie.
___________________________________________________________

Na koniec podkreślam brwi zestawem cieni z Catrice oraz wykańczam usta- tutaj w ruch idzie konturówka do ust Colour Play Inglot nr 322 oraz pomadka Softer 006. Tworzę delikatne ombre. I.. to wszystko :). Oczy i usta codziennie zmieniam, natomiast makijaż twarzy pozostaje taki sam.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Inspektor GADŻET: #3 Urządzenie do domowej mikrodermabrazji Philips VisaCare

Kochani, dziś powracam do zapomnianej (również przeze mnie) serii Inspektor GADŻET, postaram się wynaleźć kolejne produkty, aby trochę ją rozwinąć :). A o czym dziś? Nie typowo kosmetyk, ale coś, co może nas upiększyć.. Długo czaiłam się na to coś i byłam dosyć sceptycznie nastawiona. Co z tego wynikło? Zapraszam na recenzję urządzenia do domowej mikrodermabrazji VisaCare z Philips.
Od początku.. Urządzenie jest niewielkie i bardzo poręczne, nie wyślizguje się z dłoni. W zestawie dołączone są dwie końcówki- normal do cery normalnej oraz sensitive do skóry wrażliwej. Nie ma żadnego problemu z ich zmianą, są mocowane magnetycznie- aby założyć końcówkę wystarczy ją przybliżyć, aby zdjąć,- mocniej pociągnąć. Oczywiście po zużyciu można je dokupić i nadal cieszyć się z zabiegów.
Oprócz końcówek dostajemy szczoteczkę do czyszczenia, woreczek do przechowywania oraz ładowarkę.
Przejdźmy do konkretów. Czym w ogóle jest mikrodermabrazja? Właściwie jest to rodzaj peelingu, korundowa/diamentowa głowica złuszcza obumarły naskórek, jednocześnie skóra jest zasysana, aby usunąć wszelkie zanieczyszczenia. Mikrodermabrazję często łączy się z innymi zabiegami kosmetycznymi, pozwala ona na wyrównanie kolorytu, oczyszczenie skóry m.in. z zaskórników, wygładzenie, redukcję przebarwień, poprawę gęstości i mikrocyrkulacji skóry, ujędrnienie jej. Brzmi nieźle, prawda? Jednorazowy zabieg u profesjonalisty jest dosyć kosztowny i trzeba wziąć pod uwagę, że tak naprawdę potrzebna jest ich seria (ilość i częstotliwość w zależności od "dolegliwości"). Od zawsze więc ciekawił mnie gadżet, jakim jest domowa wersja mikrodermabrazji. Plusem jest możliwość użytku o dowolnej porze, nawet na wrażliwej cerze i.. oszczędność pieniędzy :). Mimo, że jednorazowo musimy wydać ok. 1100pln, jest to inwestycja na dłuższy czas. Tak więc ostatecznie wychodzimy na plus.
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, urządzenie ładujemy przez ok. 8h, po tym czasie jest ono gotowe do użytku przez 3 tygodnie (producent zaleca dwa zabiegi w tygodniu po 5min, co daje nam 30min pracy urządzenia po całkowitym naładowaniu). Po wszystkim zdejmujemy końcówkę, czyścimy i voila- gotowe na następny raz. Proste, jak budowa cepa.
Ostatnia i najważniejsza rzecz- jak taki zabieg ma się do zabiegu gabinetowego? Szczerze mówiąc, spodziewałam się dużo łagodniejszej wersji i byłam święcie przekonana, że 5min jednorazowo to będzie dla mnie za krótko. Miałam zamiar wydłużać zabiegi szczególnie, że z gabinetowymi kombajnami kosmetycznymi pracowałam nie raz. Producent zaleca rozpoczęcie od końcówki do cery wrażliwej, ja wskoczyłam od razu na normalną ze względu na to, że jestem dosyć gruboskórna. Jakie było moje zdziwienie kiedy... poczułam to zasysanie! Naprawdę duża moc, byłam i do tej pory jestem w szoku :). Postanowiłam nie wydłużać zabiegów, urządzenie prowadziłam miejsce po miejscu, w kratkę, oczywiście antygrawitacyjnie. Po pięciu minutach czerwona twarz gwarantowana- a szczerze mówiąc, rzadko mi się to zdarza! Po kilku zabiegach zauważyłam poprawę gładkości, kolorytu oraz zmniejszenie ilości zaskórników. Skóra wygląda po prostu lepiej i zdrowiej. Kontynuuję dalej i liczę na jeszcze większe efekty. Zabieg wykonuję po umyciu i osuszeniu buzi, natomiast po wszystkim stosuję maskę wyciszającą. 
Podsumowując- urządzenie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło i na chwilę obecną bardzo ułatwia mi życie, niczego nie żałuję! Nie muszę nigdzie chodzić, płacić, raz wydane pieniądze na długi czas. Duża moc, szybkie zabiegi i satysfakcjonujące efekty, ale.. tak jak wspominałam, czekam na więcej :). Warto wspomnieć, że mikrodermabrazja ma również właściwości antystarzeniowe, w końcu genialnie masuje nam skórę!