wtorek, 30 września 2014

Pani podziękujemy, czyli Eveline Aqua Platinum nr 484

Uff, wreszcie jestem.. Powróciłam do świata żywych, po podróży i braku internetu! W chwili obecnej trwa w moim nowym mieszkaniu remont, żyję bez kuchni, wszędzie jest brudno.. Coś okropnego i mam nadzieję, że jak najszybciej się skończy.
Usta to zdecydowanie coś, co lubię podkreślać. Uwielbiam zarówno te naturalne, jak i intensywne odcienie. Każda kolejna sztuka jest u mnie mile widziana, a dziś opowiem Wam o pomadce do ust Eveline Aqua Platinum.
Opakowanie nie jest najgorsze, naprawdę nieźle się prezentuje- plastikowe, póki co napisy się nie starły (mimo wielu podróży). Nie ma też żadnych pęknięć, czy zarysowań. Przez górną, przezroczystą część można podejrzeć realny kolor produktu, co jest świetnym rozwiązaniem. Na pewno w pewnym stopniu powstrzymuje ciekawskich, którzy mają lepkie rączki i muszą wszystko otworzyć, sprawdzić..
Cena wynosi ok. 11,00pln w zależności od drogerii.
Informacje od producenta:
Kryjąca pomadka do ust
Głębia koloru, moc nawilżenia
Nadaje piękny i głęboki kolor
Witaminy C i E odżywiają i regenerują usta
Zawiera filtry UV

Innowacyjna receptura pomadki Platinum pozwala uzyskać głębie koloru już po pierwszej aplikacji. Kremowa konsystencja podkreśla kształt ust pozostawiając je nawilżone przez wiele godzin. Lekka i ultra delikatna formuła pielęgnuje usta, wygładza je i sprawia, że stają się rozkosznie ponętne. Piękny, soczysty kolor wykończony delikatnym połyskiem utrzymuje się około 6 godzin.
Pomadka dostępna jest w wielu odcieniach, ja w ramach testów dostałam nr 484. Zajmę się nim trochę później.
Wysuwanie kosmetyku nie stanowi żadnego problemu, nic się nie zacina.
Formuła pomadki jest bardzo przyjemna, łatwo nakłada się ją na usta. Nie wysusza, nie wchodzi w załamania. Wydajność jest również zadowalająca. Niestety... kolor jest tragiczny. Ja naprawdę uwielbiam wszelkie dziwne odcienie, ale takiej tandecie mówię stanowcze "nie". Kojarzy mi się tylko z tlenioną blondynką spaloną na solarium. 
Nie mogę skreślać kosmetyku ze względu na to, że nie pasuje mi kolor (choć w mojej skali całkowicie go to dyskwalifikuje). Pod innymi względami jestem zadowolona. Pomadka lekko wklepana wygląda dość dobrze, rozświetla usta. Nałożona normalnie nie jest w pełni kryjąca, raczej półtransparentna, z wieloma drobinkami. Usta wyglądają na gładkie i zadbane przez ok. 2 godziny lub do pierwszego jedzenia/picia. Dałabym jej kolejną szansę, ale tylko w przypadku innego koloru, temu egzemplarzowi podziękuję :).

sobota, 27 września 2014

Bio-żel myjący do twarzy Mythos

Pielęgnacja twarzy to specyficzna sprawa, przynajmniej u mnie. Moja cera jest wymagająca i nie toleruje wszystkiego, dlatego zawsze uważnie dobieram kosmetyki. Nie inaczej jest z produktami myjącymi, dlatego dzisiaj mam dla Was recenzję bio-żelu myjącego do twarzy firmy Mythos.
Opakowanie jest plastikowe, ale nie wygina się, zaskakuje trwałością. Szata graficzna jest prosta, nieprzesadzona i zdecydowanie charakterystyczna dla firmy. Cena to ok. 35,00pln/200ml (33,85pln w sklepie internetowym).
Pod przezroczystą zatyczką ukrywa się wygodna pompka. Nie zacina się ona i chyba nie muszę pisać, że to bardzo higieniczne rozwiązanie. 
Sam żel jest przezroczysty, pachnie delikatnie, według mnie oliwkowo-ziołowo. Ma rzadką, lejącą konsystencję, więc trzeba się spieszyć przy nakładaniu na twarz. Do jednorazowego użytku potrzeba mi trzech całych pompek. Wydajność jest zadowalająca- stosuję produkt raz dziennie od miesiąca i nadal mam 2/3 opakowania.
Informacje od producenta:
Żel nieźle się pieni- niektórzy to lubią, inni nie, dla mnie nie ma większej różnicy. Jeśli chodzi o działanie to bardzo dobrze spełnia swoją podstawową rolę, czyli oczyszczanie. Doczyszcza skórę również z resztek makijażu. Po użyciu jest ona gładka, napięta (ale nie nieprzyjemnie ściągnięta) i rozjaśniona, a ujścia gruczołów łojowych są widocznie zmniejszone. Co prawda nie wpływa na przetłuszczanie się skóry, ale nie oczekuję tego od produktów myjących. Podczas użycia nie wystąpiło u mnie żadne uczulenie ani podrażnienie. Dla mojej tłustej i problematycznej cery żel jest odpowiedni, jednak używam go tylko raz dziennie. Jestem przyzwyczajona do kosmetyków z łagodnymi substancjami oczyszczającymi, a tu przy użyciu rano i wieczorem skóra lubi mi się lekko przesuszać. 
Poza powyższą kwestią, nie mam temu produktowi nic do zarzucenia i właśnie spakowałam go do torby podróżnej :). Dziś wieczorem jadę do Wrocławia, jako że kończą mi się wakacje. Będę miała tam sporo do roboty w pierwszych dniach, dlatego mogę mieć mniej czasu na bloga, proszę o wyrozumiałość!

piątek, 26 września 2014

SOS Lash Booster, czyli "ulepszyciel" maskar z Eveline Cosmetics

W ostatnich makijażach wspominałam o świetnej bazie pod tusz, wiele osób pytało co to takiego. Dlatego dziś przychodzę z recenzją tego cudeńka, jest to nic innego jak multifunkcyjne serum do rzęs 5w1 SOS Lash Booster z Eveline Cosmetics. Będą też efekty na rzęsach, więc zapraszam do lektury! :)
Opakowanie jest identyczne jak w przypadku maskar. Plastikowe, ale solidne, mieszczące 10ml. Póki co naklejki się trzymają bardzo dobrze, wizualnie produkt wciąż wygląda jak nowy. Za taką przyjemność musimy zapłacić ok. 17,00pln.
Bardzo spodobała i się szczoteczka. Silikonowa, czyli taka, jaką preferuję. Dokładnie rozdziela rzęsy, nakładając na nie białe, bezwonne serum.
Informacje od producenta:
Przejdźmy do najważniejszego, czyli efektów. Serum można stosować jako odżywkę do rzęs, ja jednak zrezygnowałam z tego. Półtorej miesiąca temu byłam świeżo po kuracji Revitalash i byłam w miarę zadowolona ze swoich rzęs, postanowiłam ten produkt wypróbować inaczej. Według zaleceń producenta, nakładam go jako baza pod tusz i w tej roli sprawdza się fenomenalnie!
Poniżej możecie zobaczyć jak to wygląda. Serum pozostawia na rzęsach biały kolor, ale po kilkukrotnym przejechaniu samo z siebie zwiększa objętość rzęs, unosi je, wydłuża. Nie oczekiwałam aż tyle, za pierwszym razem byłam w pozytywnym szoku!
Kosmetyk podbija efekt każdego tuszu, bez wyjątku. Sprawia, że nawet najsłabsza maskara wygląda na rzęsach dużo lepiej. Na poniższych zdjęciach można zauważyć jak duża jest różnica! Po lewej stronie serum i jedna warstwa tuszu, a po prawej to samo, ale bez serum. Użyłam tu jednej z moich ulubionych maskar, a mianowicie Mega Size Lashes tej samej firmy (KLIK recenzja), która już sięga dna, więc solo przestaje zachwycać. Widać wyraźnie, że po lewej stronie rzęsy są dłuższe, zagęszczone i bardziej uniesione. Wyglądają po prostu bardziej spektakularnie.
Z ważnych rzeczy, tusz warto nakładać od razu po zaaplikowaniu serum, wtedy robi się to najwygodniej (zanim zaschnie). Dodatkowo zauważyłam, że przy używaniu takiej bazy wypada mi dużo mniej rzęs podczas demakijażu (a miałam z tym spory problem), więc w jakimś niewielkim stopniu je wzmacnia. Nie wpływa na trwałość tuszu, ani inne jego właściwości. Wydajność jest dla mnie zadowalająca, po 1,5 miesiąca nadal pozostało mi sporo produktu. 
Tak jak wcześniej uważałam tego typu rzeczy za zbędny gadżet, tak teraz kocham to serum i nie zamierzam się z nim rozstać. Na pewno kupię kolejne opakowanie!

czwartek, 25 września 2014

Kuracja Bodetko Lash- start!

Pogoda za oknem jest okropna- zimno, wietrznie i deszczowo.. Niestety nie sprzyja zdjęciom w plenerze, więc nie mogę zrealizować moich pomysłów :(. Przed wyjazdem pewnie już nie zdążę, więc będę musiała wymyślić zdjęcia w innej scenerii.
Tymczasem przychodzę do Was z postem-zapowiedzią. Na rynku dostępnych jest mnóstwo odżywek do rzęs, a odkąd odkryłam ich świetne działanie, ciągle korci mnie by próbować nowości. Byłam bardzo zadowolona po kuracji Revitalash (KLIK recenzja), już trochę minęło od jej zakończenia, a moje rzęsy są w nienajgorszym stanie. Jednak jak to zwykle bywa- chcę więcej!
O odżywce Bodetko Lash czytałam już kilka recenzji i byłam w pozytywnym szoku, jak duże efekty można uzyskać. Mam już małe doświadczenie, dlatego jestem ciekawa jak spisze się ten produkt. Ma pojemność 3ml, wygląda bardzo elegancko- podoba mi się opakowanie. Kuracja potrwa kilka miesięcy i po tym czasie przyjdę do Was z efektami i podsumowaniem. Cena przemawia również na korzyść- nie jest niska, ale nie tak zaporowa jak w przypadku Revitalash.. (ok. 170,00pln, często również w promocji).

Dla zainteresowanych skład:
Poniżej wstawiam zdjęcia moich rzęs na dzień dzisiejszy. Czekam na polepszenie ich stanu, trzymajcie kciuki!
A Wy macie doświadczenie z odżywką Bodetko Lash?

wtorek, 23 września 2014

Natura nie dla każdego, czyli krótka przygoda z orzeźwiającym masłem do ciała Pat&Rub

Mazidła do ciała to coś, co jest w każdej łazience. O ile jeszcze kilka lat temu sięgałam po nie sporadycznie (z czystego lenistwa, dziwiąc się przy tym dlaczego moje nogi są wysuszone na wiór.. głupota), tak teraz nie ma dnia bez użycia balsamu/mleczka/masła, czy czegoś równie nawilżającego, natłuszczającego. Już dawno temu firma Pat&Rub wypuściła na rynek edycję kosmetyków limitowanych z okazji 5 urodzin. W moje ręce wpadło orzeźwiające masło do ciała, trochę leżało w zapasach i doczekało się swojej premiery na wakacjach. Zapraszam na recenzję!
Opakowanie jest plastikowe, ale solidne. Szata graficzna prosta, kolor seledynowy przywodzi na myśl to tytułowe orzeźwienie. Oprócz tego opakowanie jest szczelnie zakręcane, więc nie ma obaw odnośnie rozlania. A teraz może przejdźmy do konkretów, bo jednak oczekiwania są wysokie, jeśli mowa o produkcie w cenie 69,00pln/250ml.
Dużym plusem jest dodatkowa folia zabezpieczająca. Sam kosmetyk swoją konsystencją raczej nie przypomina masła (no chyba, że takie lekko roztopione)- jest ona dość rzadka (choć nie lejąca), lekka. W kontakcie ze skórą staje się bardziej treściwa, widać to przy rozsmarowywaniu, które jest jednak bezproblemowe. Zapach.. wiem, że ma bardzo wielu zwolenników. Bardzo intensywna woń cytrusów pomieszanych z ziołami. Spodziewałam się czegoś "wow" i choć w opakowaniu zapach mi się podoba, to w kontakcie ze skórą trochę się zmienia i według mnie za bardzo czuć zioła. To po prostu śmierdzi, nie orzeźwia. Może jestem jakaś inna, bo np. moja Mama jest zachwycona.
Informacje od producenta:
Postanowiłam jednak przeboleć ten zapach i skupić się na walorach pielęgnacyjnych. A jest o czym pisać! Spójrzmy na skład- pomijając mało znaczące dwa konserwanty i kilka substancji teoretycznie komedogennych jest rewelacyjny! Bardzo bogaty, mnóstwo różnych olejków i ekstraktów, robi wrażenie. Skóra także to odczuwa, ponieważ po użyciu jest gładziutka, nawilżona, lekko natłuszczona, miękka. Produkt ją świetnie pielęgnuje, nadaje się na co dzień. Wchłania się dość szybko, ale nie do końca- pozostawia cienką warstewkę, która absolutnie mi nie przeszkadza, ponieważ nadaje gładkości. Mogłabym się tak rozpływać, gdyby nie jedno "ALE".. No właśnie. W składzie jest mnóstwo dobroci i niestety nie mam pojęcia, który mnie tak urządził. Jedno jest pewne- coś bardzo mocno mnie uczula. Jeszcze nigdy nie miałam tak mocnej reakcji alergicznej na masło do ciała! Bardzo, ale to bardzo swędzi mnie skóra, nie mogę powstrzymać się od drapania, nie mogę spać, nie mogę przestać o tym myśleć, co skutkuje pieczeniem i nogami wyglądającymi jak po ataku dziesięciu kotów. Coś okropnego.. Dawałam produktowi wiele szans i za każdym razem było tak samo, ukojenie dawało mi dopiero zmycie go ze skóry i posmarowanie balsamem parafinowym dla uspokojenia. 
Masło ma świetny skład i świetne właściwości pielęgnacyjne, ale jak widać natura nie zawsze się sprawdza, nie mam pojęcia co mnie tak uczula, a chciałabym to wiedzieć na przyszłość.. Zużyłam na siłę połowę, reszta wylądowała u zachwyconej Mamy :).

niedziela, 21 września 2014

Inspektor GADŻET: #1 Zapowiedź serii, szczoteczka do twarzy

W mojej głowie jest mnóstwo pomysłów, brakuje tylko czasu i czasem środków na ich zrealizowanie :). Już od jakiegoś czasu myślałam nad dwoma nowymi seriami na blogu, żeby było trochę ciekawiej. Dziś zapowiedź pierwszej, zatytułowanej przeze mnie "Inspektor GADŻET", czyli innymi słowy gadżety warte uwagi (według mnie), wpisujące się w tematykę urody oraz zdrowia. Co tu dużo mówić- szalonego Inspektora zna chyba każdy, a moje gadżeciarskie wpisy będą efektem jego dochodzeń :).
Od razu na tapetę pójdzie pierwszy gadżet. Od bardzo bardzo dawna kusiło mnie urządzenie o nazwie Clarisonic, pewnie większość z Was o nim słyszała. Jest to nic innego jak elektryczna szczoteczka do twarzy, ale skąd mamy wiedzieć, że coś takiego służy naszej skórze? Jak nie wydać kilkuset złotych na marne?
Dziś chciałabym przedstawić prowizoryczną i niskobudżetową propozycję takiej szczoteczki. Nie jest elektryczna, na pewno różni się włosiem i sposobem wykonania, jednakże swoją rolę spełnia bardzo dobrze. To szczoteczka do twarzy For Your Beauty dostępna w każdym Rossmann'ie w cenie ok. 12,00pln. Mi dodatkowo udało się kupić ją w promocji (ok. 9,00pln).
Szczoteczka jest bardzo prosto wykonana- różowa, plastikowa, z dodatkową osłonką na włoski. Co do tych ostatnich, to były one od nowości lekko powyginane na brzegach, jednak nie przeszkadza to w użytkowaniu.
Włosie jest białe i.. bardziej miękkie niż oczekiwałam. Miłe zaskoczenie, bo nie podrażnia skóry, choć w drugą stronę- nie jest to też mistrzostwo świata. Póki co w zupełności mi wystarcza.
Cała szczoteczka jest zgrabna, długości mojej ręki. Nie wyślizguje się nawet podczas kąpieli. Jak jej używam? Najczęściej 3 razy w tygodniu do dogłębnego oczyszczania z dowolnym żelem/mydłem do twarzy. Taka szczoteczka podbija również efekt peelingu, dlatego ten duet gości u mnie najczęściej. Szczerze mówiąc, po pierwszym użyciu byłam w szoku- przed "szczotkowaniem" twarz pozornie czysta, dokładnie zmyty makijaż. Po użyciu szczoteczki zauważa się sporo żółto-pomarańczowej piany świadczącej o tym, że jednak na skórze pozostało wiele brudu! Masuję buzię przez ok. minutę, wspomagając dodatkowo krążenie. W efekcie skóra jest naprawdę dogłębnie oczyszczona, napięta, zdrowo zarumieniona. Taka szczoteczka może wspomóc kuracje przeciw zaskórnikom. Przygotowuje skórę na tonik i krem, składniki aktywne mogą lepiej się wchłonąć. Nie występują u mnie żadne podrażnienia, jeśli widzę przesuszenie skóry- zmniejszam częstotliwość stosowania.
UWAGA! Po takim dogłębnym oczyszczaniu potrzebne jest również porządne nawilżenie. Tego typu szczoteczek nie używamy przy wszelkich stanach zapalnych skóry, aby nie pogorszyć sprawy, to chyba jasne. Cery bardzo wrażliwe, naczynkowe powinny raczej unikać takich wynalazków- nie jest to gadżet drażniący, ale nie jest też mistrzem delikatności, porównałabym działanie do mocnego peelingu. Dodatkowo, każda skóra reaguje inaczej na tego typu rzeczy. Szczoteczkę należy przed każdym użyciem sparzyć wrzątkiem, po użyciu przepłukać i pozostawić do całkowitego wyschnięcia, a od czasu do czasu dezynfekować w celu zachowania maksimum higieny.

środa, 17 września 2014

Z pracowni czarnoksiężnika: eliksir witaminowy do cery trądzikowej (e-naturalne)

Moja przygoda z kosmetykami naturalnymi zaczęła się stosunkowo niedawno. Nie przestawiłam się całkowicie na taką pielęgnację z racji tego, że lubię eksperymentować. Jednak coraz bardziej mi się podoba naturalny świat. O przewadze takich produktów mogliście poczytać już tutaj. Dziś będzie o eliksirze witaminowym dla cery trądzikowej z e-naturalne.
Eliksir witaminowy dla cery trądzikowej. Przeznaczony w szczególności dla cery trądzikowej. Dzięki zawartości kwasu laktobionowego łagodzi podrażnienia i leczy stany zapalne skóry. Delikatnie złuszcza i rozjaśnia cerę dodając jej blasku i witalności. Posiada działanie łagodzące i przeciwstarzeniowe. Spłyca drobne zmarszczki i zapobiega powstawaniu nowych. Z powodzeniem może być stosowany jako kosmetyk pod maski algowe, glinki i błota.

Skład zestawu odpowiedni do przygotowania 50 g eliksiru:
- Witamina C (Tetraizopalmitynian askorbylu)– 1,5 g
- Witamina E – 0,5 g
- Cosmedia - 1,5 g
- Olej konopny - 3 g
- Woda/hydrolat – 36 g - niezawarte w zestawie
- Witamina B3 – 2,5 g
- Konserwant – 0,5 g 
- Witamina B5 – 1,5 g
- Azeloglicyna – 1,5 g
- Kwas laktobionowy - 1,5 g


Dodatkowo:
- Pipeta jednorazowa
- Szpatułka drewniana
- Naklejka
- Słoiczek plastikowy na eliksir.


Ilość wszystkich składników zestawu jest dokładnie odmierzona. 

Dodatkowe elementy niezawarte w zestawie:
- Woda/hydrolat: 36 g/36 ml – odmierzyć załączoną pipetą lub naczyniem miarowym. (Wskazany hydrolat)


Wykonanie serum:
1. Sprawdzenie kompletności otrzymanego zestawu oraz przygotowanie dodatkowych składników. 
2. Przygotowanie stanowiska pracy z zachowaniem podstawowych zasad higieny.
3. Przygotowujemy jedno naczynie (zlewki, szklanki) do którego wlewamy wodę oraz wsypujemy konserwant i witaminę B3 oraz kwas laktobionowy, po czym całość mieszamy do rozpuszczenia się składników. 
4. Do wody z rozpuszczonym konserwantem, kwasem oraz witaminą B3 wsypujemy cosmedię oraz wlewamy wszystkie pozostałe składniki zestawu. Całość miksujemy (intensywnie mieszamy) do uzyskania jednolitego kremu (od 3 do 5 minut), nie ma potrzeby podgrzewania. Przekładamy serum do pudełeczka na krem i odstawiamy na około godzinę do lodówki w celu ustabilizowania produktu. 
5. Serum jest gotowe do użycia


Eliksir posiada kremową konsystencję.

Przechowywanie:
Serum można przechowywać w temperaturze pokojowej do 21 °C, zalecane jednak w lodówce.

Termin ważności:
6 miesięcy od daty wykonania

Do zestawu dołączony jest plastikowy, biały słoiczek, niestety- wątpliwej jakości. W przypadku kremu pod oczy wszystko było w porządku, a tutaj od początku nakrętka pozostawiała wiele do życzenia. Po kilku dniach zwyczajnie pękła, więc całość musiałam przelać do innego opakowania. 
Jeszcze z kwestii bardziej technicznych, eliksir można zakupić tutaj w cenie 35,90pln/50g.
Plusem opakowania była osłonka zabezpieczająca, ale później (po pęknięciu nakrętki) nie miało to już dla mnie znaczenia.
Jeśli chodzi o wykonanie, to nie poszło mi tak dobrze jak w przypadku opisywanego niedawno kremu pod oczy. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, ale w pewnym momencie musiałam niedokładnie wymieszać/podgrzać składniki, bo powstała konsystencja nie była idealnie kremowa (jak powinna być), a lekko rozwarstwiona. Trudno, następnym razem będzie lepiej. Nie przeszkodziło mi to jednak w używaniu eliksiru :). 
Produkt ma żółty kolor i pachnie delikatnie, jakby lekko cytrynowo, kwaskowato. Swój egzemplarz trzymałam w lodówce.
Przejdźmy do składu i działania. Producent zaleca, by stosować kosmetyk minimum 2 miesiące, dlatego czekałam z tą recenzją do tego momentu- równo po 2 miesiącach eliksir dobił dna (przy stosowaniu raz dziennie- na noc).
Spójrzmy, czego dodajemy do naszej mieszanki. Jest tu witamina C o wszechstronnym działaniu- zmniejsza rumień, przyspiesza procesy regeneracyjne oraz gojenia się ran, jest bakteriostatyczna. Dalej szereg innych witamin: witamina E (tzw. witamina młodości), witamina B5 (nawilża, ujędrnia, łagodzi stany zapalne i podrażnienia), witamina B3 (zwiększa elastyczność skóry, działanie przeciwstarzeniowe). Znajdziemy tu również olej konopny (działanie odżywcze, regeneracyjne, przeciwstarzeniowe), azeloglicynę (działanie antybakteryjne, antytrądzikowe, regulujące wydzielanie sebum) oraz kwas laktobionowy (łagodzi stany zapalne, podrażnienia). Poza tym cosmedia i jeden konserwant. Oraz oczywiście hydrolat/woda demineralizowana niedołączona do zestawu. Ja użyłam drugiej opcji.

Jakie zauważyłam efekty po dwóch miesiącach? Zacznę od tego, że eliksir (według mnie) nadaje się jedynie do stosowania na noc. Wchłania się szybko, ale twarz po nim bardzo się świeci i wygląda gorzej niż przed jego aplikacją- ale w nocy chyba nikomu to nie przeszkadza ;). Z tego względu nie nadaje się pod makijaż. Podczas używania czułam, że nakładam na skórę prawdziwą, odżywczą bombę witaminową (potwierdzeniem jest bogaty skład). Rano twarz była rozjaśniona, nawilżona, miękka. Wszelkie stany zapalne szybciej się goiły, skóra wyglądała bardzo zdrowo. Niestety niedoskonałości nadal się pojawiały, wydzielanie sebum nie zostało wyregulowane, ale nie liczyłam tutaj na cud. Na pewno jestem zadowolona ze stosowania eliksiru, a moja twarz była mi wdzięczna za dostarczane naturalne składniki. 

piątek, 5 września 2014

Baza pod cienie Dr Irena Eris Provoke

Kiedyś bajer, dziś rzecz absolutnie konieczna- tak opisałabym w swoim przypadku posiadanie bazy pod cienie. Przy moich tłustych powiekach ciężko byłoby wykonać jakikolwiek trwały makijaż bez udziału tego produktu. Jak sprawdził się bohater dzisiejszego wpisu? Zapraszam na recenzję bazy pod cienie Dr Irena Eris PROVOKE.
Piękny, mały kartonik skrywa w sobie białe, podłużne opakowanie, ozdobione srebrnymi detalami. Zdecydowanie przemawia do mnie szata graficzna kosmetyków Provoke, choć wiem, że za każdym razem się powtarzam ;). W cenie 45,00pln dostajemy 2,2g produktu. Wydaje się to niewielką pojemnością, ale baza jest naprawdę wydajna!
Jak zwykle zachwyca mnie dbałość o szczegóły :). Napisy ani logo nie ścierają się nawet przy intensywnym użytku. Całe opakowanie jest solidnie wykonane, przeżyło wiele upadków. Mimo tego, że jest plastikowe, nie widać żadnych pęknięć ani niedociągnięć.
Po przekręceniu dolnej części, z drugiego końca wypływa baza. Pokrętło nie zacina się, bardzo wygodnie się korzysta z produktu w ten sposób. Trochę się tego obawiałam, ale okazało się, że niesłusznie!
Po przeciwnej stronie pokrętła, znajduje się miękka, biała gąbeczka z otworem w środku. To właśnie przez ten otwór wydobywamy bazę. Wspominałam coś o bieli gąbki.. Otóż po kilku użyciach wygląda to już tak jak poniżej, niezbyt ładnie! Taki urok tego typu opakowań :). Jednak nie ma na co narzekać, bo gąbeczka nie podrażnia nawet wrażliwych powiek, wygodnie rozsmarowuje na nich produkt, dlatego nie będę czepialska.
Sama baza ma beżowy kolor i przyjemną konsystencję. Po rozsmarowaniu gąbeczką, wklepuję produkt opuszkami palców. 
Informacje od producenta:
Po raz pierwszy w życiu używałam bazy pod cienie, która ma kolor beżowy. I bardzo mi taka opcja odpowiada! Przede wszystkim, produkt wyrównuje koloryt całej powieki, ukrywa to co trzeba. Do tego wygładza i przygotowuje skórę na cienie, eyeliner, czy cokolwiek innego. Przejdźmy do głównego działania. Baza Provoke podbija kolory cieni i choć nie robi tego bardzo spektakularnie, to jednak wystarczająco. To właśnie lubię w tego typu produktach- potrafią "ulepszyć" nawet najsłabsze kosmetyki ;). Baza przedłuża zdecydowanie trwałość makijażu oczu, nie pozwala na rozmazywanie się, rolowanie. I to jest główne zadanie, które ma dla mnie spełniać ten kosmetyk. Jestem bardzo zadowolona!
Jeśli miałabym krótko podsumować kolorówkę Dr Ireny Eris, która nie tak dawno weszła na rynek to muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona. Nie wszystkie produkty są warte swojej ceny, niektóre są po prostu przeciętne. Ale każda firma ma kosmetyki lepsze i gorsze. Mnie zachwycają przede wszystkim opakowania, dbałość o szczegóły. Spośród przetestowanych przeze mnie produktów, moje serce podbiły automatyczna kredka do brwi (niestety wybrałam zły odcień..) oraz modelator twarzy- niemal idealne! Minusami są niestety wysokie ceny, ale moim zdaniem warto czekać na promocje. Mnie niezwykle kusi jeszcze podkład matujący, pomadki matowe oraz pudry. Choć muszę przyznać, że najchętniej spróbowałabym wszystkiego po kolei! Ale na podkład skuszę się na pewno, jak tylko dorwę go w niższej cenie :).