środa, 27 stycznia 2016

Czy można odmłodzić się podkładem?- recenzja kryjącego fluidu przeciwzmarszczkowego Age Cover Lirene

Sesja, sesja.. A kiedy będzie po sesji?! Ile można studiować, haha :). A tyle seriali czeka na obejrzenie.. Lenistwo lenistwem, ale na bloga też musi być czas!
Moje poszukiwania podkładu idealnego trwają już wiele lat. Mam co prawda kilka swoich "pewniaków", ale często kuszę się na coś innego- a nuż okaże się lepsze? :) Dzisiaj przedstawię Wam jeden z efektów tych poszukiwań- kryjący fluid przeciwzmarszczkowy Age Cover firmy Lirene.
Szklana buteleczka jest solidna, wygląda bardzo elegancko. Ładnie prezentuje się na toaletce. Napisy są czytelne, w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Koszt jednego opakowania to ok. 43pln/30ml.

Informacje od producenta:
Higieniczna pompka działa sprawnie, nie zacina się i umożliwia wydobycie odpowiedniej ilości produktu bez konieczności "dłubania" palcami w słoiczku. Pod koniec musiałam ją odkręcać i starać się wydobyć resztki, choć i tak trochę się zmarnowało.
Sam podkład jest bardzo kremowy w konsystencji, rozprowadza się bez problemów. Najbardziej lubię nakładać go pędzlem typu flat top (płasko ściętym). Nie spływa i niewielka ilość potrzebna jest do jednorazowej aplikacji, dlatego wystarcza na długo.
Mój odcień to 01- jasny. Niestety jest to zarazem najjaśniejszy z dostępnych czterech odcieni. Używałam kosmetyku przede wszystkim w lecie oraz wrześniu i październiku, wtedy było w porządku. Teraz, kiedy moja skóra stałą się maksymalnie blada, byłby za ciemny. Poniżej widać, że produkt ma neutralny odcień, chociaż na mojej skórze utlenia się i robi trochę "świnkowaty", bardzo szkoda :(.
Choć odcienie pozostawiają trochę do życzenia to muszę przyznać, że podkład sprawuje się całkiem nieźle. Zresztą zużycie przeze mnie całego opakowania o czymś świadczy. Mam 22 lata i póki co nie czuję szczególnej potrzeby odmładzania się- nie przeszkodziło mi to w przetestowaniu kosmetyku. Wiadomo, reklama dźwignią handlu. Wiara w to, że podkład wypełni zmarszczki, napnie skórę czy odmłodzi jest naiwna. Tutaj bardziej stawiałabym na ochronę przeciwsłoneczną, odpowiednią pielęgnację oraz różne zabiegi. Owszem, po nałożeniu skóra wydaje się być lekko wygładzona- a to za sprawą silikonów. Nie potępiam, ponieważ zdecydowana większość podkładów posiada je w większym lub mniejszym stężeniu :). Pomijając kwestie odmładzające, fluid posiada SPF15. Zależało mi na dobrym kryciu i tutaj się nie zawiodłam. Cienka warstwa wyrównuje koloryt cery i kryje różne niedoskonałości. W miejsca z większymi zmianami wystarczy "doklepać" kolejną cienką warstwę i nie ma potrzeby zabawy z korektorem. Nie jest to podkład matujący, dlatego spodziewałam się, że moja twarz w ciągu dnia będzie potrzebowała kilku poprawek, tak też się dzieje. Jest to bardziej fluid nawilżający, na pewno pod tym względem sprawdzi się lepiej u osób z cerą suchą lub mieszaną. Nałożony rano trzyma się nienagannie przez większość dnia, do poprawek wystarczają bibułki matujące, nie ma potrzeby dokładania np. pudru :).
Podsumowując, szukałam podkładu dobrze kryjącego i taki też otrzymałam. Nie do końca dopasowany do mojej cery jeśli chodzi o kolorystykę i formułę, ale tego drugiego byłam świadoma od początku i nie było to aż tak uciążliwe. No cóż, poszukiwania ideału trwają nadal.. :).

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Zbiorowa recenzja produktów z Born Pretty Store

Długo mnie nie było, chyba potrzebowałam chwili przerwy.. Nie chciałam znowu pojawiać się i znikać, dlatego tym razem jestem przygotowana kilka postów na przód :). Powoli znowu się wdrożę! Nie jest to łatwe studiując dziennie (przede mną obrona w tym roku), pracując i mając wiele innych zajęć. 
Stęskniłam się jednak strasznie mocno, dlatego dziś dłuższy wpis z recenzjami produktów ze sklepu Born Pretty Store.
Zaczniemy od mojego ulubionego produktu, wobec którego miałam największe oczekiwania. Jest to paleta do konturowania twarzy. Po zdjęciach spodziewałam się czegoś większego, w rzeczywistości opakowanie jest małe i poręczne. Wizualnie jest w porządku, chociaż nic specjalnego i uwaga- szybko się brudzi :). Plastik przeżył już wiele, nie mogę mu nic zarzucić, opakowanie zostało wykonane solidnie, to się ceni! Przejdźmy do zawartości..
W środku znajdziemy cztery odcienie pudru (dwa ciemne i dwa jasne) i maleńki pędzelek, który raczej do niczego nam się nie przyda (u mnie do tej pory leży owinięty w folijkę zabezpieczającą). Byłam zszokowana pigmentacją- WOW!!! Poniższe zdjęcie pokazuje produkt po jednokrotnym "przejechaniu" palcem. Musicie przyznać, że robi wrażenie. Dzięki temu tak małe kółeczka wystarczają na naprawdę długi czas. Nie trzeba się bawić w dokładanie kosmetyku, wystarczy jeden ruch pędzlem. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się po (nie oszukujmy się) tanim, chińskim wyrobie tak rewelacyjnej pigmentacji. Ma to mnóstwo zalet, jednak jest też pewien minus. Musiałam nauczyć się posługiwać pudrami zanim doszłam do wprawy, początkujący w dziedzinie konturowania twarzy mogą mieć problemy. Łatwo zrobić sobie krzywdę w formie plamy. Coś za coś :). Wszystkie cztery odcienie są świetne, duetem idealnym dla mojej cery są dwa środkowe kolory ze zdjęcia niżej. Paletką można wyczarować zarówno delikatne, codzienne konturowanie, jak i takie wyraźne, fotograficzne. Polecam każdemu, kto lubi zabawę ze światłocieniem :). Koszt to jedynie $6,05 tutaj.
Następne w kolejce są popularne "jajeczka" do makijażu wzorowane na gąbeczce Beauty Blender. Wersja standardowa i mini- wygląda słodko, prawda?! Jeśli chcecie wiedzieć jak sprawują się mama z córką to zapraszam dalej :).
Żółta gąbka jest elastyczna, ale dość twarda. Po namoczeniu trochę mięknie (i rośnie oczywiście), ale niewiele. Nie ma się co rozpisywać- wystarcza na kilka miesięcy, całkiem przyzwoicie sprawuje się przy nakładaniu podkładu, jednak bardzo dużo go pochłania w trakcie. Zaskoczyło mnie też to, że jest twarda. Generalnie znam lepsze gąbeczki, choć ta nie jest też najgorsza. Nie kupiłabym jej jednak ponownie, nic specjalnego.
Muszę za to napisać, że jestem zauroczona wersją "mini". Różowy potomek gąbeczki nie dość, że wygląda przesłodko, to jest tysiąc razy przyjemniejszy w użytkowaniu. Gąbka jest mięciutka, po namoczeniu jeszcze bardziej, wilgotna delikatnie rośnie. Jest idealna do rozprowadzania korektora pod oczy lub innych produktów w trudno dostępne miejsca (np. skrzydełka nosa). Stosowanie jej to czysta przyjemność, rozblendowuje każdy produkt dając naturalny efekt, zachowując jednak krycie. Wchłania trochę kosmetyku, ale nie w takim stopniu co większa gąbka.
Koszt dużej gąbki to $2,17 tutaj, mała nie jest już dostępna, nad czym bardzo ubolewam :(.
Kolej na konturówkę do ust. Ciężko wybrać kolor patrząc w monitor, nie inaczej było w tym przypadku.. Tak naprawdę nie miałam pojęcia co zamawiam. Nie będę opisywać wyglądu zewnętrznego, bo tak naprawdę nie ma czego- ot, zwykły ołówek z jednym napisem po angielsku i kilkoma chińskimi znaczkami. Plus za wytrzymałość- kredka wiele razy mi spadła i ani razu się jeszcze nie złamała.
Kolor to.. no właśnie? Niby intensywny róż, ale jednak z lekką nutą czerwieni- przynajmniej tak wygląda na moich ustach. A więc jaki jest nasz "czerwony róż" w użytkowaniu? Nakładanie nie sprawia żadnych problemów, ołówek po stępieniu zwyczajnie temperujemy. Kolor mi się podoba, choć nie "ubieram" takich ust często. Pasuje do mojej urody. Pochwała należy się też za trwałość- produkt jest odporny na ścieranie np. podczas jedzenia, picia. Wytrzymuje na ustach długie godziny, nie rozmazuje się. Jest jednak jedna rzecz, która (w moich oczach) całkowicie dyskwalifikuje konturówkę- strasznie wysusza usta :(. Widać to nawet na poniższym zdjęciu (nie pomaga peeling ust oraz ich nawilżenie balsamem). No cóż, nie dla mnie..
Za kredkę zapłacimy $1,22 tutaj.
Ostatnią już rzeczą ze sklepu Born Pretty Store jest zestaw pędzli w etui. Zawsze chciałam przetestować pędzelki z tego typu strony, na próbę wzięłam jedne z tańszych. Po ich przetestowaniu mam ochotę przetestować droższe, ale póki co skupmy się na tych :).
Etui jest różowe i zawiązywane, bardzo poręczne szczególnie w podróży. Zawartość jest bezpieczna w środku, do tej pory nic mi się nie urwało ani nie popruło. Jeśli miałabym oceniać etui wizualnie to nie podobają mi się te wszędobylskie literki, ale sama wiedziałam co biorę. Kolor różowy zawsze na czasie :).
Sam zestaw składa się z 8 elementów. Wszystkie przybory są krótsze niż standardowe pędzle, ale nie są też całkiem małe, jak wersje podróżne. Po pierwsze cudnie wyglądają- biały (plastikowy) trzonek i połyskująca, różowa skuwka. Cudo!! Jestem typową sroczką, uwielbiam patrzeć na te pędzle :). Dodatkową ozdobą jest białe, syntetyczne włosie z różowymi końcówkami. Po wielokrotnym praniu nic się nie odbarwiło ani nie rozkleiło mimo, że często pędzle leżały całe w wodzie (shame on me..)- to dobry znak. Dalej wyglądają tak samo dobrze, to samo tyczy się włosia. Nie rozczapierza się, jest mięciutkie i nie wypada. Szczoteczki do brwi i rzęs oraz aplikatora-gąbeczki używam najrzadziej, choć spełniają swoją funkcję. Bardzo lubię cieniutki pędzel do żelowego eyelinera, daje mi dużą precyzję nakładania. Skośny pędzel jest dość gruby, dlatego stosuję go do nakładania cienia na dolną powiekę. Kolejne trzy gagatki służą mi również do cieni- odpowiednio według rozmiaru na całą powiekę, wewnętrzny kącik czy linię rzęs. Ostatni, a zarazem największy pędzelek jest używany przeze mnie do jasnego pudru pod oczy lub rozświetlacza. Szkoda, że nie jest większy.. Podsumowując, chińskie pędzle wcale nie są złe, zależy na co się trafi. Nie są najlepszymi tego typu produktami jakie mam, ale tak naprawdę nie mam na co narzekać. Następnym razem zamówię zestaw większych pędzli, typowo do twarzy i zobaczymy czym mnie zaskoczą :).
Koszt to $6,10 tutaj.
XO!