Długo, oj baaardzo długo zbierałam się do tego posta i wreszcie jestem do niego w 100% przygotowana :). Dobrze kryjący i trwały korektor na niedoskonałości to podstawa w moim makijażu. Testowałam różne, ale wśród nich nie było jeszcze takiego z efektem "WOW"! W październiku 2013 wybrałam się do Magnolii, by w Naturze zakupić wychwalany kamuflaż z Catrice. Niestety ile razy tam byłam- pusto, bo produkt ma bardzo duże powodzenie. Postanowiłam wstąpić po raz pierwszy w życiu do MAC'a.. Szybka rozmowa z ekspedientką, próba koloru i... wyszłam uboższa o 74,00pln i z korektorem w torebce. Właśnie on jest bohaterem dzisiejszego posta- Studio Finish Concealer z MAC.
Opakowanie jest plastikowe, ale porządnie wykonane- nic nie skrzypi, nie rysuje się, nie rozwala. Jedynie napis MAC z przodu może się z czasem zetrzeć. Otwieranie ułatwione jest przez niewielkie wgłębienie. Jednocześnie nie ma szans, by zrobić to przez przypadek. Za wspomnianą wyżej kwotę dostajemy 7g produktu.
Jak powszechnie wiadomo MAC oferuje bardzo szeroką gamę kolorystyczną swoich kosmetyków. Jako posiadaczka jasnej skóry z żółtymi tonami posiadam odcień NC20, który jest dla mnie idealny ;). Pani w salonie trafnie mi go dobrała. Produkt posiada SPF 35, a producent obiecuje wszystko, czego ja wymagam od korektora, czyt. ekstremalne krycie i trwałość. Ciekawi? Jedziemy dalej..
Jak widać kolorek jest rzeczywiście żółty, bardzo ładnie wtapia się w skórę. A muszę podkreślić, że korektor nakładam na podkład z innej firmy, więc odcienie w jakimś stopniu się różnią.
Produkt rozgrzewa się pod wpływem palców i wtedy łatwo go wydobyć. Niestety "maczając" paluchy w opakowaniu nanosimy tam różne mniejsze i większe rzeczy, więc sprawa higieny trochę kuleje.
Konsystencja jest zdecydowanie gęsta i treściwa, niewielka ilość potrzebna jest na jednokrotne użycie- przypomina mi pod tym względem kamuflaż.
A teraz najważniejsze, czyli działanie! Chyba nikt z nas nie lubi wydawać pieniędzy na marne, a 74zł za taką "pierdółkę" to naprawdę bardzo, bardzo dużo- przynajmniej dla mnie. Po wyjściu ze sklepu zaczęłam mieć wyrzuty sumienia- "kobieto, puchu marny..". Jednak po tym czasie uważam, że to chyba najlepsza kosmetyczna inwestycja w moim życiu i wysoka cena jest absolutnie uzasadniona. A dlaczego? Po pierwsze- korektor się nie kończy! Autentycznie, używam go codziennie (czasem nawet 2x dziennie) od października 2013 (czyli już prawie 8 miesięcy) i została mi jeszcze ponad połowa! Taką wydajność to ja rozumiem! Po drugie.. oczywiście krycie, cóż by innego. Produkt rewelacyjnie radzi sobie z zakrywaniem mniejszych i większych krostek, blizn, zaczerwienień i innych rzeczy. Kryje wszystko, jak leci :). Na pewno poradzi sobie także z sińcami pod oczami (ja nie mam z nimi problemu), jednak obawiam się, że może być za ciężki na delikatną okolicę oczu. Dodatkowo jest bardzo trwały- podkład może spłynąć z twarzy, a Studio Finish sobie na niej ciągle "siedzi", jak gdyby nigdy nic! Oczywiście ściera się z czasem, ale to na pewno najtrwalszy i najlepiej kryjący korektor, z jakim miałam do czynienia. Dodam, że używałam go na dwa sposoby i oba się sprawdzają, po pierwsze za pomocą palców, a po drugie pędzelkiem.. do blendowania cieni ;). W ten sposób uzyskiwałam krycie i od razu szybkie roztarcie, wtopienie produktu.
Kosmetyk nie uczula mnie, nie wysusza, ani nie szkodzi w inny sposób. Jestem w nim zakochana od pierwszego użycia, oddałam mu swoje serce i wiem, że na pewno zakupię go ponownie, mimo wysokiej ceny. Uwierzcie, że warto! Jedyny minus (oprócz braku higieny) jakiego się doszukałam to taki, że teraz.. mam ochotę na więcej :P. Cienie, podkłady, pomadki.. MAC kusi!