sobota, 31 maja 2014

Jak się sprzedać za 74zł, czyli.. zakochana w Studio Finish Concealer od MAC

Cześć!
Długo, oj baaardzo długo zbierałam się do tego posta i wreszcie jestem do niego w 100% przygotowana :). Dobrze kryjący i trwały korektor na niedoskonałości to podstawa w moim makijażu. Testowałam różne, ale wśród nich nie było jeszcze takiego z efektem "WOW"! W październiku 2013 wybrałam się do Magnolii, by w Naturze zakupić wychwalany kamuflaż z Catrice. Niestety ile razy tam byłam- pusto, bo produkt ma bardzo duże powodzenie. Postanowiłam wstąpić po raz pierwszy w życiu do MAC'a.. Szybka rozmowa z ekspedientką, próba koloru i... wyszłam uboższa o 74,00pln i z korektorem w torebce. Właśnie on jest bohaterem dzisiejszego posta- Studio Finish Concealer z MAC.
Opakowanie jest plastikowe, ale porządnie wykonane- nic nie skrzypi, nie rysuje się, nie rozwala. Jedynie napis MAC z przodu może się z czasem zetrzeć. Otwieranie ułatwione jest przez niewielkie wgłębienie. Jednocześnie nie ma szans, by zrobić to przez przypadek. Za wspomnianą wyżej kwotę dostajemy 7g produktu.
Jak powszechnie wiadomo MAC oferuje bardzo szeroką gamę kolorystyczną swoich kosmetyków. Jako posiadaczka jasnej skóry z żółtymi tonami posiadam odcień NC20, który jest dla mnie idealny ;). Pani w salonie trafnie mi go dobrała. Produkt posiada SPF 35, a producent obiecuje wszystko, czego ja wymagam od korektora, czyt. ekstremalne krycie i trwałość. Ciekawi? Jedziemy dalej..
Jak widać kolorek jest rzeczywiście żółty, bardzo ładnie wtapia się w skórę. A muszę podkreślić, że korektor nakładam na podkład z innej firmy, więc odcienie w jakimś stopniu się różnią.
Produkt rozgrzewa się pod wpływem palców i wtedy łatwo go wydobyć. Niestety "maczając" paluchy w opakowaniu nanosimy tam różne mniejsze i większe rzeczy, więc sprawa higieny trochę kuleje.
Konsystencja jest zdecydowanie gęsta i treściwa, niewielka ilość potrzebna jest na jednokrotne użycie- przypomina mi pod tym względem kamuflaż.
A teraz najważniejsze, czyli działanie! Chyba nikt z nas nie lubi wydawać pieniędzy na marne, a 74zł za taką "pierdółkę" to naprawdę bardzo, bardzo dużo- przynajmniej dla mnie. Po wyjściu ze sklepu zaczęłam mieć wyrzuty sumienia- "kobieto, puchu marny..". Jednak po tym czasie uważam, że to chyba najlepsza kosmetyczna inwestycja w moim życiu i wysoka cena jest absolutnie uzasadniona. A dlaczego? Po pierwsze- korektor się nie kończy! Autentycznie, używam go codziennie (czasem nawet 2x dziennie) od października 2013 (czyli już prawie 8 miesięcy) i została mi jeszcze ponad połowa! Taką wydajność to ja rozumiem! Po drugie.. oczywiście krycie, cóż by innego. Produkt rewelacyjnie radzi sobie z zakrywaniem mniejszych i większych krostek, blizn, zaczerwienień i innych rzeczy. Kryje wszystko, jak leci :). Na pewno poradzi sobie także z sińcami pod oczami (ja nie mam z nimi problemu), jednak obawiam się, że może być za ciężki na delikatną okolicę oczu. Dodatkowo jest bardzo trwały- podkład może spłynąć z twarzy, a Studio Finish sobie na niej ciągle "siedzi", jak gdyby nigdy nic! Oczywiście ściera się z czasem, ale to na pewno najtrwalszy i najlepiej kryjący korektor, z jakim miałam do czynienia. Dodam, że używałam go na dwa sposoby i oba się sprawdzają, po pierwsze za pomocą palców, a po drugie pędzelkiem.. do blendowania cieni ;). W ten sposób uzyskiwałam krycie i od razu szybkie roztarcie, wtopienie produktu. 
Kosmetyk nie uczula mnie, nie wysusza, ani nie szkodzi w inny sposób. Jestem w nim zakochana od pierwszego użycia, oddałam mu swoje serce i wiem, że na pewno zakupię go ponownie, mimo wysokiej ceny. Uwierzcie, że warto! Jedyny minus (oprócz braku higieny) jakiego się doszukałam to taki, że teraz.. mam ochotę na więcej :P. Cienie, podkłady, pomadki.. MAC kusi!

środa, 21 maja 2014

Nietypowa brzoskwinka, czyli o różu mineralnym La Rosa

Hej!
Nie tak dawno wspominałam Wam, że zaczynam przekonywać się do różu. Bronzera używam nadal częściej i jest dla mnie "pewniakiem", ale wszelkie róże ładnie ożywiają cerę i sprawdzają się szczególnie na wiosnę i lato. Dlatego postanowiłam wypróbować róż mineralny z La Rosa.
Zaczynając od rzeczy podstawowych- opakowanie jest okrągłe, schludne i bez udziwnień, mieści 4,5g produktu. Ładnie się prezentuje, wykonane jest z plastiku, do plusów zaliczam także trwałość- przeżyło z powodzeniem kilka podróży (jak wiecie studiuję daleko od domu). Ważne: trzeba pamiętać o dobrym dokręceniu, aby mieć pewność, że nic się nie wydostanie na zewnątrz :).
Po odkręceniu zauważamy przesłodki puszek z logo producenta. Jest naprawdę uroczy i maleńki. To fajny gadżet, choć nie wyobrażam sobie nim aplikacji produktu- zdecydowanie jestem zwolenniczką pędzli!
Od nowości róż jest dobrze zabezpieczony naklejką, więc mamy pewność, że jest świeży i nic się z nim nie stanie w czasie transportu.
Opakowanie zaopatrzone jest w wygodne, odpowiedniej wielkości sitko. Ja zawsze wysypuję niewielką ilość na nakrętkę, a następnie pędzlem aplikuję produkt na twarz. Róż na szczęście nie wysypuje się sam w nadmiernej ilości, raczej trzeba mocno potrząsnąć by coś wyleciało, co bardzo mi odpowiada- pozwala to utrzymać higienę :).
Róże mineralne La Rosa dostępne są w czterech odcieniach. Ja posiadam nr 66 PEACH. Oto co pisze o nim producent:
"Róż mineralny nr 66 – Peach – matowy róż w kolorze brzoskwiniowym, z domieszką zgaszonego różu, który nadaje mu chłodny odcień. Przeznaczony dla kobiet o średniociemnej karnacji."
Całkowicie zgadzam się z powyższym opisem. Nie jest to typowa brzoskwinia, bo właśnie wpada bardzo w zgaszony róż. Produkt jest bardzo drobno zmielony, wygodnie się go nakłada. Raczej nie tworzy plam (choć trzeba uważać z ilością- wystarczy naprawdę niewiele!), a nawet jeśli to bardzo łatwo go później rozetrzeć. Efekt na buzi można stopniować, ja preferuję bardziej delikatny i naturalny, przez co trudno uchwycić to na zdjęciach (a różu użyłam w TYM MAKIJAŻU). Kosmetyk posiada maleńkie, ledwo widoczne drobinki, które nie rzucają się w oczy, a jedynie pomagają rozpromienić i ożywić twarz. Bardzo ładnie się prezentuje, nadaje koloru i nie wygląda kiczowato. Trzyma się większość dnia (choć wiele zależy od podkładu), współgra dobrze zarówno z podkładem mineralnym, jak i z innymi (płynnymi). Jest baaardzo wydajny i starczy mi chyba na całe życie! I to co lubię- produkt jest wieczny! Nie zepsuje się, w końcu minerał :). Nie uczulił mnie, nie podrażnił. Obecnie to mój ulubiony róż do policzków.
Zastanawia mnie tylko to, że na opakowaniu jest opis mineralnego pudru sypkiego, trochę nie pasuje to do różu.. ;)
Przechodząc do rzeczy najmniej przyjemnych, czyli ceny. Za 4,5g produktu musimy zapłacić 29,70pln w sklepie Futurosa. Nie jest to najmniej, aczkolwiek też nie tak dużo. Cena umiarkowana, ale uważam, że warto- kosmetyk dobrej jakości, wydajny i wieczny!

sobota, 10 maja 2014

Pędzle do makijażu La Rosa- seria czarna

Cześć!
Używacie pędzli do makijażu? Ja na początku mojej przygody nie miałam ani jednego i jakoś nie czułam braków.. do momentu kiedy kupiłam swoje pierwsze sztuki. Teraz nie mogę żyć bez pędzli, a jak wiadomo- ich nigdy za wiele :D. Dziś chciałabym Wam przedstawić produkty z tej kategorii od La Rosa. Firma ma w asortymencie dwie linie pędzli- jedne mają czarne trzonki, drugie brązowe. Te pierwsze są droższe i według mnie na pewno lepszej jakości. Dziś właśnie o trzech takich "cosiach", które zdecydowanie podbiły moje serce :). Przygotujcie się na dużo zdjęć!

FOUNDATION Flat Top (34,00pln)
"Pędzel z wysokiej jakości włosia syntetycznego, umożliwia perfekcyjną aplikację wszystkich rodzajów podkładów, sypkiego i prasowanego pudru ora  różu. Świetnie sprawdza się także przy kosmetykach mineralnych. Trzonek pędzla jest drewniany i dobrze wyprofilowany, a to daje  gwarancję równomiernego rozprowadzenia kosmetyku na twarzy – szybko, bez smug i efektu maski.
Długość rączki – 13,3cm
Długość włosia – 2,3cm"

Flat topy uwielbiam od kiedy kupiłam mój pierwszy pędzel tego typu. Dlatego też zdecydowałam się na ten firmy La Rosa (#7759). Na pierwszy rzut oka jest bardzo solidnie wykonany i po jakimś czasie użytkowania nadal utrzymuję to zdanie. Nie rozleciał się, drewniana rączka dobrze się trzyma, napisy się nie starły.
Przejdźmy do włosia. Jest to typowy syntetyczny flat top, którego wymiary podałam wyżej.
Włosie jest równo przycięte, mięciutkie, w żadnym wypadku nie drapie ani nie podrażnia skóry. Jest też odpowiednio gęste, a to bardzo ważne w tego typu pędzlach. Po kilku praniach nie odkształca się i ani jeden włosek nie wypadł :).
Poniżej możecie zobaczyć, że pędzel jest rzeczywiście gęsty. Pisałam już, że go uwielbiam? Cenię go za uniwersalność. Nadaje się zarówno do podkładów i pudrów mineralnych, jak i do produktów płynnych. Nakładam nim m.in. podkład mineralny La Rosa, płynne podkłady Revlon Colorstay oraz Joko Smooth&Light. I w żadnym z tych wypadków nie zawodzi. Pozwala równomiernie rozprowadzić kosmetyk, bez smug, zacieków i efektu maski. Stemplując otrzymujemy większe krycie, które możemy stopniować. Z praniem nie ma najmniejszych problemów. Jednak trzeba pamiętać o gęstym włosiu- przez to czas schnięcia może być trochę dłuższy.

CONTOUR BRUSH (24,00pln)
"Profesjonalny pędzel do konturowania twarzy za pomocą różu lub bronzera, może także służyć do aplikacji pudru sypkiego i w kamieniu.  Odpowiednio przycięte i wycieniowane syntetyczne  włosie zapewnia sprawne modelowanie twarzy.  Ten pędzel jest niezawodny, gdy trzeba szybko wykonać precyzyjny makijaż.
Długość rączki - 14,4cm
Długość włosia - 3,3cm"

Twarz staram konturować się codziennie. Postanowiłam więc wypróbować pędzel do tego celu (#7742). Tak jak jego poprzednik, jest solidnie wykonany, dobrze leży w rękach, a napis się póki co nie starł.
Włosie to również syntetyk, ale tym razem o zabarwieniu całkowicie czarnym.
Włosie jest mięciutkie i sprężyste- mimo prania nie odkształca się, pozostaje tak samo miłe w dotyku. Póki co nie wypadł ani jeden włosek. Pędzel jest odpowiednio gęsty, dzięki czemu nie "gubi" bronzera.
Końcówka jest specjalnie wyprofilowana- włosie zbiega się w niezbyt ostry szpic, który pozwala idealnie "wjechać" pod kość policzkową. To umożliwia bardzo precyzyjne konturowanie. Pędzel równomiernie rozprowadza produkt na twarzy, nie tworzy plam. Warto zaznaczyć, że jest nieduży i tak jak już napisałam- można mu spokojnie powierzyć precyzyjną robotę. Używam go na co dzień z przyjemnością, bo w duecie z ulubionym bronzerem pozwala mi optycznie wyszczuplić twarz :).

Eyeshadow Brush (12,00pln)
"Pędzel z wysokiej jakości włosia syntetycznego, niezastąpiony przy aplikacji cieni, rozcieraniu i blendowaniu. Trzonek pędzla wykonano z drewna i wyprofilowano tak, by makijaż oka wykonać precyzyjnie i  bez smug.
Długość rączki - 16,4cm
Długość włosia - 1,7cm"

Producent podpisuje go, jako pędzel do cieni (#7766), jednak według mnie warto sprecyzować, że to pędzel przede wszystkim do blendowania. I to jak dobry! Wygląda jak pozostałe pędzle z tej linii, jest solidnie wykonany, nie rozlatuje się, a napis póki co na miejscu.
Włosie syntetyczne jest całe czarne.
Jest również bardzo mięciutkie i w przeciwieństwie do niektórych pędzli nie drapie w powieki, a chyba nikt tego nie lubi. Dzięki sprężystości nie odkształca się podczas prania, na razie wszystkie włoski na miejscu i bez ubytków. Gęstość jest jak najbardziej odpowiednia, umożliwia łatwe rozcieranie cieni.
Kształt włosia widać na zdjęciach, jest lekko i łagodnie zaokrąglone. Używanie go to czysta przyjemność, sunie po powiece płynnie, z łatwością i nawet największy laik w dziedzinie makijażu będzie w stanie rozetrzeć nim cień. Czasem mam wrażenie, że odwala za mnie całą robotę, bo do tego naprawdę nie trzeba umiejętności. Zdarza mi się nakładać nim jasny cień na całą powiekę (dwa w jednym- nałożenie i jednocześnie rozblendowanie) i wtedy sprawdza się równie dobrze. Zastąpił mojego dotychczasowego ulubieńca.
Dodam tylko, że nie jestem wielką znawczynią w dziedzinie pędzli do makijażu i nigdy nie miałam do czynienia z wysoką, bardzo profesjonalną półką. Jednak uważam, że te pędzle są warte uwagi, dobra jakość za niewygórowaną cenę. Wszystkie trzy (i wiele innych) możecie dostać w sklepie FUTUROSA.