piątek, 15 grudnia 2017

Giorgio Armani utrwalacz do makijażu- mój nr 1 wśród fixerów

Sięgacie czasem po utrwalacze do makijażu? Osobiście nigdy nie przykładałam uwagi do tego typu produktów, a jakiś czas temu się to zmieniło za sprawą dzisiejszego bohatera. Mowa o utrwalaczu do makijażu Giorgio Armani.
Opakowanie to bardzo prosta, plastikowa butelka, mieszcząca 150ml produktu. Wygląda ładnie, ale chyba nie o to tu chodzi.. 😉. Produkt dozujemy przez wygodny atomizer. Nie zacina się on i równomiernie rozpyla mgiełkę, co jest dla mnie bardzo ważne.
Kosmetyk bardzo delikatnie pachnie, jest praktycznie bezzapachowy. Uważam to za duży plus, ponieważ na pewno nie będzie nikogo drażnił. Tak jak już wspominałam, aplikacja jest niezwykle łatwa, a atomizer rozpyla mgiełkę równomiernie. Dzięki temu produkt dociera wszędzie tam, gdzie powinien. 
Przejdźmy może do działania. Zacznę od tego, że do niedawna używałam fixerów tylko i wyłącznie na specjalne okazje. Ważne wyjścia, mocne makijaże- to wtedy do akcji wkraczała baza pod podkład oraz mgiełka utrwalająca. Teraz zarówno jednego, jak i drugiego używam na co dzień. Wydaje mi się, że wszystko jest kwestią doboru odpowiednich produktów i potrzeb, stylu życia. Pracuję w miejscu, gdzie powinnam mieć przez cały dzień nienaganny makijaż, a fixer Armaniego bardzo mi w tym pomaga. Po pierwsze, jest to pierwszy tego typu produkt, który nie pozostawia na mojej skórze uczucia "skorupy", ani innej sztuczności. Po prostu się wchłania, przyjemnie odświeża i w późniejszym czasie w ogóle go nie czuć. Widać jednak gołym okiem, jak pięknie scala cały makijaż i sprawia, że wszystko lepiej się ze sobą "klei" i wygląda bardziej naturalnie. Wyraźnie przedłuża trwałość makijażu, praktycznie nie zdarza mi się już samoistne ścieranie się podkładu z twarzy, a jest to nie lada wyczyn przy cerze tłustej. Współpracuje dobrze z wszystkimi produktami, jakich do tej pory używałam. No i chyba najważniejsza rzecz- nie "zapycha" mnie, nie uczula, w żaden sposób nie szkodzi, a wręcz przeciwnie. I.. tak naprawdę nie mam się do czego przyczepić 😊. Jest to mój numer jeden wśród fixerów, utwierdził mnie też w przekonaniu, jak cudowna jest kolorówka Giorgio Armani. Jedynym minusem jest cena- ok. 279,00pln/150ml. Muszę jednak wspomnieć o świetnej wydajności, jest to inwestycja na dobre kilka miesięcy codziennego użytkowania. 
Z całego serca polecam Wam ten produkt, niebawem opiszę dla Was również bazę pod podkład, która towarzyszy mi codziennie oraz inne produkty Armaniego, po które warto sięgnąć!

wtorek, 28 listopada 2017

Lirene mgiełka brązująca, czyli jak "opalić się" zimą

Czasem nachodzi nas ochota (lub też potrzeba), aby sięgnąć po produkt brązujący. Kremy, pianki, żele, mgiełki- co wybrać? Producenci oferują nam cały wachlarz propozycji, a dziś będzie o jednej z nich. Poznajcie brązującą mgiełkę olejkową od Lirene.
Plastikowa butelka jest poręczna, możemy przez nią zobaczyć, że produkt jest dwufazowy. Jak to bywa w przypadku mgiełek- do opakowania dołączony jest praktyczny atomizer, który nie zacina się i zdecydowanie ułatwia wydobywanie kosmetyku. Producent oprócz efektu brązującego obiecuje doskonałą pielęgnację, a jak to się ma do rzeczywistości?

Skład:
Tak jak już wspominałam, atomizer jest bardzo pomocny. Dzięki niemu możemy wydobyć odpowiednią ilość produktu i nic się nie marnuje. Przed użyciem należy wstrząsnąć opakowaniem, aby obydwie fazy się wymieszały. Kosmetyk nakładamy na czystą i osuszoną skórę. Ja stosowałam mgiełkę dwa razy w tygodniu i generalnie od tej częstotliwości aplikacji zależy efekt końcowy. Bardzo miło zaskoczył mnie delikatny i przyjemny zapach. Lekko słodkawy, nie ma nic wspólnego z wonią charakterystyczną dla samoopalaczy. Po użyciu skóra pozostaje bardzo miękka, gładka i nawilżona. Faktycznie, nie można odmówić mgiełce właściwości pielęgnujących. Co prawda pozostawia lekko tłusty film i mija dłuższa chwila zanim się wchłonie, jednak nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu (z racji tego, że i tak stosowałam kosmetyk wieczorem). Po kilku godzinach od aplikacji możemy zauważyć pierwsze efekty brązujące. Skóra staje się bardziej złocista, lekko rozświetlona i, rzecz jasna, lekko opalona. Wszystko jednak wygląda naturalnie, brak jakichkolwiek zacieków i plam! Im częściej stosujemy mgiełkę, tym mocniej możemy się "opalić". Oczywiście efekt utrzymuje się dopóki kontynuujemy aplikację kosmetyku. Dzięki temu produktowi stałam się wielką fanką wszelkich samoopalaczy. Komfort i bezpieczeństwo z jednoczesną pielęgnacją skóry i efektem końcowym (który możemy kontrolować). Co ważne, kosmetyk nie ma tendencji do brudzenia ubrań, nawet zaraz po aplikacji. Jedyny minus jaki zauważyłam, to niska wydajność.
Koszt mgiełki to ok. 25,00pln/195ml, możemy ją zakupić w większości drogerii.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Estee Lauder Double Wear Stay-in-Place Flawless Wear Concealer- czy faktycznie nieskazitelny?

Estee Lauder to marka wszystkim dobrze znana i.. raczej lubiana. Ich linia Double Wear cieszy się ogromną popularnością, ze szczególnym uwzględnieniem podkładów do twarzy. Ja osobiście nie do końca podzielam tę miłość, ale o tym może innym razem. Dziś natomiast krótko opiszę Wam korektor z serii Double Wear, który już jakiś czas temu wpadł w moje ręce. Co o nim myślę i czy warto w niego zainwestować- jakby nie było- trochę pieniędzy?
 
Zacznę może od tego, że moje opakowanie nie jest pełnowymiarowe. Raz na jakiś czas w perfumeriach pojawiają się miniatury Estee Lauder, które serdecznie polecam nabyć. Przeliczając ceny i pojemności, dużo bardziej opłaca się zainwestować w kilka minizestawów, niż w pełnowartościowe produkty. Dla przykładu, ja zakupiłam recenzowany dziś korektor (prawie 1/2 całego opakowania) w duecie z kremem pod oko z serii Advanced Night Repair (5ml, czyli 1/3 opakowania) w cenie.. 49,00pln 😉. Natomiast za pełnowymiarowe kosmetyki zapłacimy kolejno: korektor- ok. 140,00pln; krem pod oczy- ok. 250,00pln. Wnioski same się nasuwają..
Miniatura korektora nie różni się w niczym od produktu pełnowymiarowego oprócz, oczywiście, pojemności. Opakowanie jest odkręcane, a do aplikacji służy nam gąbeczka. Jest to wygodny sposób nakładania, osobiście jeden z moich ulubionych. Mój kolor to 02 light medium (miniatury występują zazwyczaj w jednym odcieniu, według producenta- najbardziej uniwersalnym), ma on zdecydowanie ciepłą tonację, co uważam za plus. Konsystencja jest dosyć lekka, ale jak to ma w zwyczaju seria Double Wear- korektor po chwili zastyga. Produkt można stosować na różne części twarzy, w tym pod oczy- i właśnie na tę okolicę postanowiłam go aplikować. Nie mam zbyt dużych problemów z zasinieniami, "workami", opuchnięciami, czy zaczerwienieniami. Natomiast cienka warstwa korektora zawsze musi być, aby wyrównać koloryt i lekko rozświetlić spojrzenie. Kosmetyk najlepiej wtapia się przy użyciu zwilżonego Beauty Blendera, jednak przy wklepywaniu opuszkami palców też nie ma większego problemu. Dużym plusem jest wydajność- nie mogłam "wykończyć" miniatury, a co dopiero mówić o pełnowymiarowym opakowaniu! Krycie korektora oceniam jako średnie, wykończenie naturalne i lekko rozświetlające. Po czasie nie utlenia się i nie "przemieszcza", nie wchodzi też w załamania i zmarszczki. Bardzo subtelnie dopełnia cały makijaż twarzy, za co go polubiłam. Wygląda dobrze praktycznie przez cały czas noszenia. Jest bezzapachowy i nie spowodował u mnie żadnych podrażnień. No i sprawa najważniejsza- nie wysusza! W przeciwieństwie do podkładu z tej samej serii (niestety takie mam z nim doświadczenia). 
Podsumowując, naprawdę godny polecenia produkt. Nie wiem jak sprawdziłby się u osób z większymi problemami w okolicy oczu, natomiast moje oczekiwania spełnił w stu procentach. 

czwartek, 9 listopada 2017

Lirene C+Dpro Vitamin Energy- recenzja całej serii

Pielęgnacja mojej cery różni się w zależności od m.in. pory roku, stanu skóry, czy choćby.. "zachciewajek" kosmetycznych 😋. Mimo kilku sprawdzonych produktów, lubię próbować nowości- kto wie, może trafi się nowy ideał? W tym momencie przestawiam się na bardziej odżywcze produkty, bo jak wiadomo, sezon grzewczy i niska temperatura niekoniecznie dobrze wpływają na skórę. Wracam również do regularnych zabiegów mikrodermabrazji w domu, o takim urządzeniu pisałam tutaj- zapraszam, jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z moją opinią i zastanawiacie się nad kupnem. 
Dzisiaj natomiast przychodzę do Was z recenzją serii C+Dpro Vitamin Energy, jaką (już jakiś czas temu) wypuściła marka Lirene. Jest to dosyć "lekka" pielęgnacja, w moim przypadku wiosenno-letnia. Właśnie skończyły mi się wszystkie produkty, więc w pełni mogę się o nich wypowiedzieć. W skład serii wchodzą: żel myjąco-energetyzujący, skoncentrowane StimuSerum na twarz, szyję i dekolt na noc oraz dwa rodzaje kremów- odżywczy krem głęboko nawilżający dla cery suchej i wrażliwej oraz nawilżający krem-żel rozświetlający dla cery normalnej (obydwa kremy są dzienno-nocne).
Zacznijmy od żelu, który już z wyglądu działa energetyzująco 😊. Plastikowa buteleczka dobrze leży w dłoni, a wgłębienie u góry zdecydowanie ułatwia otwierania, nawet pod prysznicem. Konsystencja jest akurat- nie za gęsta i nie za leista (nie spływa). Pierwsze wrażenie po otwarciu opakowania to.. piękny zapach! Cytrusowy, faktycznie energetyzujący. Zdecydowanie umila rytuał oczyszczania. Warto zwrócić uwagę na drobinki znajdujące się w żelu. Posiadaczki wrażliwych skór nie muszą się ich bać, ponieważ nie działają one peelingująco- rozpuszczają się podczas aplikacji. Po użyciu skóra jest lekko rozświetlona, oczyszczona i domyta z resztek makijażu. Tzw. "pory" faktycznie ulegają zwężeniu, natomiast bez uczucia ściągnięcia, czy napięcia, za co duży plus. Nie wiem na ile to zasługa produktu, a na ile zapachu, ale zawsze po zastosowaniu żelu czułam duże odświeżenie. Szczególnie rano jest to bardzo wskazane! Kosmetyk nie wywołał u mnie podrażnienia, używany rano i wieczorem wystarczył na dość długo, więc oceniam go jako wydajny. Byłam z niego bardzo zadowolona. Produkt można zakupić w większości drogerii w cenie ok. 16,00pln/200ml.

Skład:
Drugim produktem wchodzącym w skład serii jest serum na noc. Opakowanie utrzymane w tym samym stylu i kolorystyce z tym, że buteleczka jest szklana. Uważam to za duży plus. Pompka zdecydowanie ułatwia wydobywanie, a dzięki temu, że nie potrzeba dużej ilości na jednorazowe użycie, ten kosmetyk wystarczył mi na najdłuższy czas (poza tym stosowałam go tylko na noc). Zapach jest identyczny, jak w przypadku żelu, może jedynie trochę mniej intensywny. Z całego "grona", serum wspominam najmilej, a dlaczego? Dlatego, że mimo bardzo lekkiej konsystencji czuć było, że nie jest obojętny skórze. Mam na myśli to, że niektóre tego typu produkty wchłaniają się w pięć sekund i.. w zasadzie jakby ich nie było. Tutaj sprawa ma się następująco- kosmetyk wchłania się dość szybko, ale ok. minuty należy odczekać zanim nałożymy krem. Skóra jest nawilżona i wygładzona, zyskuje również na elastyczności. Na tak przygotowaną twarz możemy śmiało nakładać wybrany krem. Zresztą nie tylko na twarz- serum nadaje się też na szyję i dekolt. Spodobało mi się też, że serum nie zostawia po sobie poczucia "ciężkości", co w przypadku mojej tłustej cery byłoby niewskazane i niezbyt przyjemne. Cena tego kosmetyku to ok. 27,00pln/30ml.
Skład:
Ostatnim już produktem jest krem, ja dla siebie wybrałam opcję kremu-żelu, przeznaczonego dla cery normalnej. W sezonie letnim stawiam na lżejsze konsystencje, które nie obciążają mojej tłustej cery. Nad opakowaniem i zapachem nie będę się już rozwodzić, ponieważ wszystkie produkty z tej serii pod tym względem są zbliżone. Krem-żel ma zatopione w sobie drobinki, które rozpuszczają się podczas aplikacji. Kosmetyk spełnił moje wymagania, przede wszystkim nawilża, nie obciąża i bardzo ładnie wygładza i zmiękcza skórę. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu, dlatego w zasadzie od razu mogłam nakładać makijaż- wszystkie śpiochy będą zadowolone 😀. Lekko rozświetla, jednak jest to subtelny efekt- takiej "zdrowej" cery. Produkt można zakupić w cenie ok. 25,00pln/50ml.
Skład:
Cała seria wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, jednak nadal moim faworytem pozostaje serum. Ze względu na zapach i wszystkie konsystencje, mogłabym wrócić do tych produktów na wiosnę. I pewnie.. też ze względu na zapach. 

piątek, 5 maja 2017

HIT | Inglot kohl na linię wodną (i nie tylko)- recenzja

Niewyspanie, zaczerwienione lub małe oczy.. Brzmi znajomo? W takich wypadkach szukamy kosmetyków, które "na już" trochę nam pomogą. Takim produktem może być jasna kredka na linię wodną. Poznajcie mojego bohatera, jakim jest kredka kohl marki Inglot.
Nad wyglądem zewnętrznym nie ma się co rozwodzić, bo nie ma nad czym. Ot, standardowa kredka do oczu. Znajdziemy ją na wyspach i w salonach firmowych marki Inglot w cenie ok. 35,00pln. Dla jednych to dużo, dla drugich mało, sami odpowiedzcie sobie na to pytanie :). Wielki plus dla Inglota za brak parabenów w składach ich kosmetyków. 

Cały skład znajdziecie poniżej:
Gama kolorów cały czas się rozrasta, jest w czym wybierać. Wypróbowałam większość z nich, jednak dziś skupimy się na nr 05, czyli jasnym beżu. Kohl jak to kohl- bardzo miękki, niezwykle łatwo sunie po skórze. W przypadku ciemniejszych odcieni nie ma problemu z rozblendowaniem i zrobieniem przydymionego oka. Produkt ten jest bardzo plastyczny, łatwy w użyciu oraz daje wiele możliwości. Co ważne- kohl potrzebuje do ostrzenia dobrej temperówki, przeznaczonej do tego typu produktów. Inaczej może być ciężko. Ja używam temperówki tej samej marki i nie ma żadnego problemu. Mówiłam o łatwej aplikacji, a poniżej możecie zobaczyć efekt końcowy. Kohla stosuję na dolną linię wodną, aby "obudzić" oko i optycznie je powiększyć. Dużo lepiej sprawdza się u mnie kolor beżowy niż biały, bo wygląda po prostu bardziej naturalnie i nie rzuca się tak bardzo w oczy. 

Każda marka ma lepsze i gorsze produkty, wszyscy to wiemy. Jak dla mnie Inglot ma w swojej ofercie kilka perełek i jedną z nich jest ten kohl w kolorze 05. Aby rozwiać wątpliwości- wszystkie kolory z tej serii mają te same właściwości, natomiast beż jest moim ulubionym i stosuję go najczęściej. Mam styczność z kredkami różnych marek, od tych tańszych do bardzo drogich i póki co nie spotkałam lepszego produktu na linię wodną. Dla mnie to kosmetyk wart każdej wydanej na niego złotówki. Przez konsystencję nie uraża delikatnej okolicy, daje pożądany efekt jednocześnie nie rzucając się tak bardzo w oczy. Jeśli chodzi o trwałość, spokojnie wytrzymuje cały dzień/noc, aż do demakijażu.Nie rozmazuje się pod wpływem łez, nie blaknie. I chyba nie muszę wspominać, że wystarcza na wieki i jeden dzień dłużej.. :). Polecam każdemu, kto szuka czegoś trwałego na linię wodną (i nie tylko) w przystępnej cenie. Wielki ukłon w stronę tego pana!

piątek, 10 lutego 2017

Specjalistyczny szampon o podwójnym działaniu H-STIMUCLARIS z Pharmaceris- pierwsze wrażenia

Dzisiaj będzie krótko, ale treściwie, ponieważ chciałabym Wam przybliżyć nowość marki Pharmaceris. Póki co nie będzie to pełna recenzja, a jedynie pierwsze wrażenia. Zapraszam do zapoznania się ze specjalistycznym szamponem o podwójnym działaniu stymulujący wzrost włosów i przeciwłupieżowy H-STIMUCLARIS.
Szata graficzna jest bardzo.. apteczna :). Przyjemna dla oka, prosta. Butelka jest szczelnie zamykana, a otwieranie ułatwia lekkie wgłębienie. Produkt wydobywamy przez mały otwór. Cena takiej przyjemności to ok. 42,00pln/250ml.
Informacje od producenta:
Szampon nie jest bardzo gęsty, ale też nie spływa. Niewiele potrzeba do jednorazowego zużycia, mam wrażenie, że mniej niż w przypadku innych szamponów. Posiadaczki długich włosów wiedzą o co mi chodzi :). Produkt całkiem nieźle się pieni, zapach jest przyjemny, aczkolwiek bardzo delikatny. Jeśli chodzi o pierwsze wrażenia to muszę przyznać, że jestem zadowolona. Szampon bardzo dobrze oczyszcza, jednak nie podrażnia i nie przesusza. Po niektórych szamponach dostaję łupieżu, tutaj duży plus za łagodność. Nie wiem, czy stymuluje wzrost włosów, za wcześnie jest by to stwierdzić, ale zdecydowanie nadaje się do wrażliwego skalpu. Mam też wrażenie, że dobrze współpracuje z odżywkami, tzn. sam w sobie nie plącze włosów. Po całym myciu nie mam aż tak dużego problemu z rozczesaniem jak zwykle. To wieeeele ułatwia :). Zobaczymy co będzie dalej, póki co jestem na tak!

piątek, 20 stycznia 2017

GlySkinCare szampon i odżywka z olejem makadamia i keratyną

Włosy to ciężki temat, a przynajmniej dla osób, które ingerują w ich kolor, tak jak ja. Dobór odpowiednich kosmetyków wcale nie jest taki łatwy. Dlatego dziś opowiem trochę o szamponie i odżywce do włosów z olejem makadamia i keratyną GlySkinCare od Diagnosis.
Opakowania są proste, plastikowe i wygodnie się z nich korzysta. Są jednakowej wielkości. Za szampon zapłacimy ok. 20,00pln/250ml, a za odżywkę ok. 30,00pln/250ml.
Informacje od producenta:
Oba produkty są otwierane tak samo. O ile jest to wygodne rozwiązanie w przypadku szamponu, tak z odżywką sprawa się komplikuje. Pod koniec użytkowania ciężko wydobyć gęsty kosmetyk. Przechodząc do konsystencji.. Tak jak już wspominałam odżywka jest dosyć gęsta, nie spływa. Dobrze "przyczepia" się do włosów. Szampon, jak to szampon, ma raczej rzadką konsystencję. Obydwa produkty pachną tak samo- przyjemnie, słodko, ale niezbyt mocno. Jeśli chodzi o działanie to muszę przyznać, że jestem zadowolona. Mam długie, gęste włosy, kilkakrotnie rozjaśniane. Bardzo ciężko je rozczesać i utrzymać w dobrej kondycji. Szampon dobrze je oczyszcza, a przy tym jest bardzo łagodny. Nie przesusza skalpu i nie powoduje częstszego przetłuszczania (a zdarza mi się to z niektórymi szamponami), mogę spokojnie myć włosy raz na dwa dni. Natomiast odżywkę nakładam zwykle na kilka minut, aby mogła zadziałać. Zmiękcza włosy, całkiem nieźle nabłyszcza i utrzymuje w dobrej kondycji. Zdecydowanie ułatwia rozczesywanie, choć nie jest pod tym względem ideałem. Nadal muszę się wspomagać odżywką w sprayu (bez spłukiwania), ale.. taki już chyba los rozjaśnianych włosów :(. Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z tego duetu, choć sposób wydobycia w odżywce mógłby być trochę inny.